Obiecałam sobie, że od nowego roku postaram się dodawać rozdziały mniej więcej co dwa tygodnie, ale jak to wyjdzie w praktyce to już zależy od Weny (i po części od waszych komentarzy, które niezwykle tą Wenę pobudzają :)).
Mam do was jeszcze tylko pytanko, zanim rozdział. Otóż zastanawiam się od dłuższego czasu, co zrobić z Remim i Syrim. Jako że nie doszłam do żadnych konkretnych wniosków, pozostawiam wam, Czytelnikom, decyzję co do nich. Wolicie, by mieli kogoś/byli razem/nie mieli nikogo/jest wam to obojętne i liczycie na moje zdecydowanie (lub jego brak^^). Napiszcie w komentarzu, przy jakim stanowisku przystajecie.
A teraz nie przedłużam więcej i zapraszam na rozdział :D
Zbetowane przez carmendraconi
^^^
Harry westchnął z rozdrażnieniem, gdy poczuł denerwujący
dotyk czegoś miękkiego na nosku. Parsknął cicho i machnął ręką, by odgonić
łaskoczącą rzecz, ale w odpowiedzi otrzymał tylko cichy chichot. Stwierdzając,
że nie będzie tego znosić odwrócił się gwałtownie na brzuch i schował twarz w
poduszkę. Do jego uszu dotarły kolejne chichoty, ale je też postanowił
zignorować.
- Harry... – rozległo się tuż koło jego ucha. – Wstawaj.
Zajmujesz całą kanapę.
Kanapę? O co mu, kurka, chodzi? Harry uchylił powoli
powieki i zdał sobie sprawę, że faktycznie leży na czerwonej kanapie w salonie
Potterów, zakryty brązowym kocem. Zamrugał parokrotnie starając się przypomnieć
sobie ostatnią rzecz, która się wydarzyła zanim zasnął. Pamiętał, że James
kazał mu iść do łóżka, a później ten dziwny sen. Nieprzyjemne było to, że nawet
nie pamiętał, kto w tym śnie występował, ani tym bardziej, co się w nim działo.
Stawało się to coraz bardziej męczące.
Uniósł powoli wzrok i zarumienił się mocno widząc
pochylonego nad nim Jamesa, który trzymał w ręce niewielkie piórko, i państwo
Potter.
- Um, ja... – zaczął, ale przerwał gwałtownie i
zarumienił się ponownie. Sądząc po tym, że słońce już mocno świeciło, było koło
południa. To oznaczało, że przespał na kanapie całą Wigilię! Miał ochotę zapaść
się pod ziemię. Spojrzał na Potterów z przepraszającą miną, ale oni tylko się
uśmiechnęli.
- Jesteś głodny, kochanie? – spytała miękko pani Potter i
pogłaskała go po rozczochranych blond włosach.
- Trochę, proszę pani – szepnął skrępowany i powoli
usiadł. Kobieta ruszyła do kuchni zrobić mu późne śniadanie, a James i pan
Potter usiedli obok niego. Mężczyzna owinął go z powrotem w koc i spojrzał na
niego z lekkim uśmiechem.
- Dobrze się spało?
- Tak, proszę pana. Nawet nie pamiętam, kiedy zasnąłem –
mruknął cicho.
- Miałeś wczoraj ciężki dzień. Dlatego też cię nie
budziliśmy.
- A co... Co z Kasparem? – zapytał Harry niepewnie.
- Jak już Andrea nawrzeszczała na niego, wezwaliśmy
aurorów – powiedział pan Potter i uśmiechnął się uspokajająco widząc minę
Willowa. – Zabrali go do św Munga. Dziś rano dostaliśmy list, w którym jego
uzdrowiciel pisał, że po śmierci ojca Kaspar dostał załamania nerwowego i do
teraz się z tego nie otrząsnął. Całe szczęście, że się o tym dowiedzieliśmy, bo
nie wiadomo, co mogłoby się stać za parę lat.
W tym momencie w głowie Harry’ego pojawił się obraz
Kaspara. Ten młody chłopak stał nad ciałami jakiejś rodziny. W ich serca były
wbite noże, a on sam śmiał się jak szaleniec. Willow szybko odegnał od siebie
tą wizję rozumiejąc, że byłaby to przyszłość Kaspara, gdyby nie wczorajsze
wydarzenie. Teraz miał tylko nadzieję, że Agares dojdzie do siebie i nikomu
więcej nie zrobi krzywdy.
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to uzdrowiciel twierdzi,
że Kaspar wyzdrowieje – kontynuował Charles. – Jednak trzeba będzie na to
mnóstwo czasu.
- Szkoda mi go – wyznał Harry. – W ogóle to... co się
stało z jego ojcem?
- Sebastian Agares został zamordowany na oczach syna
przez pewnego maga władającego powietrzem. Został uduszony. Nie pamiętam, jak
się nazywał ten czarodziej, ale na szczęście już nie żyje. Dostał pocałunek
dementora, po tym, jak próbował zabić jednego ze strażników.
- Kaspar chciał, bym użył magii powietrza i zrobił
Syriuszowi krzywdę. To on go zaczarował, wtedy, gdy Syri chciał... W każdym
razie chodziło o to, byście się mnie bali – powiedział cicho Willow spuszczając
wzrok.
- Dlaczego mielibyśmy się ciebie bać? – zdumiał się
James. – Przecież to oczywiste, że nigdy nie zrobiłbyś nam celowo krzywdy. A
właściwie ap ropo magii żywiołów miałeś...
Przerwał słysząc głośne kroki Syriusza i Remusa
zbiegających po schodach. Chłopcy wpadli do salonu i natychmiast uśmiechnęli
się na widok Willowa.
- Harruś! Obudziłeś się! – wykrzyknął radośnie Black i
przeskoczył przez oparcie kanapy wpychając się pomiędzy Jamesa a Harry’ego. –
Nie szło cię dobudzić. Rano chciałem cię oblać wodą, ale pani Potter mi nie
pozwoliła – posłał zranione spojrzenie w stronę kuchni, ale zaraz uśmiechnął
się szeroko. – Idziemy na dwór?
- Po co? – zdumiał się Harry.
- Kaspar dostał specjalny bilet w jedną stronę do
wariatkowa, a Goldenkingowie stwierdzili, że mają dość tego szaleństwa i
pojechali – wyszczerzył się Łapa. – Mówiłeś, że jak ich nie będzie to nam
pokażesz, co potrafisz.
- W porządku – westchnął Harry. – Ale mogę zjeść
śniadanie, prawda?
- No, ewentualnie – mruknął Syriusz marszcząc lekko nos.
– Tylko się pospiesz. Już nie umiem się doczekać.
***
Harry spojrzał z niepewnością na Huncwotów i Potterów.
Wszyscy stali parę kroków od niego. Wokół nich było całkiem biało, ale parę
metrów dalej, gdzie zaczynał się sad pani Potter wszystkie drzewa kwitły. Ten
fakt lekko rozpraszał Harry’ego. Miał wrażenie, że jest w jakimś innym świecie.
Po chwili otrząsnął się z tego efektu i odwrócił się w
stronę widowni.
- Więc... co mam zrobić? – spytał przygryzając wargę.
- Jesteś w stanie się bronić tylko dzięki magii żywiołów?
– pytał pan Potter z ciekawością.
- Nie pytałbyś o to, tato, gdybyś go widział na nocy
pojedynków. Użył magii ognia i rozbroił Dumbledore’a! – wykrzyknął James z
błyszczącymi oczami. – Jestem pewny, że innymi żywiołami też by umiał.
- Nie wątpię – zapewnił Charles. – Ale, Harry, gdyby cię
ktoś zaatakował jakimś zaklęciem to, co byś robił?
- Profesor Would mówił mi, że woda dobrze wchłania
zaklęcia – odparł Harry. – Nigdy jednak nie próbowałem tego, bo dopiero się
uczę. Profesor mówił też, by do obrony przed zaklęciami nie używać ognia i
powietrza. Ogień nie jest do końca skuteczny, a powietrze... no, cóż... to
powietrze.
- Umiesz już władać wszystkimi żywiołami? – dopytywał się
pan Potter.
- Trochę z każdego. Ale to i tak niewiele.
- Niewiele?! Zrobiłeś wokół nas igloo! I wyhodowałeś od
tak sobie drzewo, które na naszych oczach obumarło! To uważasz za niewiele? –
zdumiał się James, a Syriusz przytaknął patrząc na niego z niedowierzaniem.
- Nie do końca było to świadome – powiedział Willow
niepewnie, przestępując z nogi na nogę. – Wiedziałem tylko, co chcę osiągnąć,
ale jeszcze nie do końca czułem, co robię.
- To i tak niesamowite – pochwalił go miękko Remus i
Harry zarumienił się lekko.
- Um... Dzięki – wymamrotał.
- Tooo... Pokarzesz nam coś? – spytał cicho Syriusz z
przymilnym uśmiechem.
- Ale... Nie wiem co – powiedział Harry przygryzając
wargę.
- Cokolwiek! – wykrzyknęli jednocześnie James i Syriusz.
Willow westchnął i rozejrzał się powoli. Śniegu wokół
niego było mnóstwo, zapadał się w niego prawie po kolana. Zerknął ostatni raz
na widzów i przymknął oczy biorąc głęboki oddech. Przesunął ręce na boki i cały
śnieg wysunął się spod jego nóg ukazując przykrytą nim trawę. Nie otwierając
oczu Harry uniósł dłonie i mała kulka
odsuniętego białego puchu uniosła się w powietrze i gwałtownie stopniała. Woda
zaczęła powoli wirować. Willow przypomniał sobie, jak Would opowiadał mu, że
jego przyjaciel władający wodą umie z niej stworzyć lodowe miecze, które
niekiedy potrafią odbić najsilniejsze zaklęcia. Harry powoli uchylił powieki i
zerknął na widzów całkiem niebieskimi oczami. Woda zaczęła zamarzać formują się
w lodowy miecz. Co prawda był lekko krzywy i raczej nie dałoby się nim walczyć,
ale gdy chłopiec rzucił go Jamesowi, Rogacz wyszczerzył się z niesamowitą
radością.
- Wow! Niesamowite! – James zamachnął się mieczem i
spojrzał na Harry’ego z podziwem. – Co jeszcze potrafisz?
- Profesor Would pokazywał mi jak unosić kogoś w
powietrzu za pomogą magii powietrza – powiedział Harry niepewnie. – Ale nigdy
nie miałem na kim ćwiczyć, bo profesor powiedział, że nie mógłby to być on, bo
musi mnie asekurować.
- Och, mogę? – spytał Syriusz. – Zawsze chciałem umieć
latać bez miotły.
- Ale nie obiecuję, że cię nie upuszczę – zastrzegł Harry
i uśmiechnął się lekko widząc, że ani trochę nie zniechęcił Blacka.
Łapa podszedł do niego pewnym krokiem.
- Co mam robić?
- Hymm... Stój bez ruchu.
Syriusz uśmiechnął się zachęcająco i przechylił lekko
głowę w bok, jak zainteresowany szczeniak. Harry stłumił chichot i odprężył się
lekko. Łapa mu ufał i to było w tym chyba najważniejsze.
- Syri, unieś ręce... nie do przodu, na boki! –
zachichotał Willow i odetchnął lekko. Podniósł dłoń i wokół Blacka zawirowało
powietrze. Najpierw delikatnie, jak powiew wiosennego wietrzyku, potem coraz
mocniej. Nieudeptany śnieg zaczął się unosić wraz z wirującym powietrzem i nogi
Łapy powoli oderwały się od ziemi. Chłopak roześmiał się radośnie i odrzucił
głowę do tyłu. Wyglądał na niezwykle zadowolonego. Uniósł się na jakieś
dziesięć* stóp i został okręcony wokół własnej osi. Jego szczery śmiech wywołał
chichoty u reszty. Harry powoli odstawił Syriusza na ziemię. Łapa na chwilę
wyglądał jakby miał zamiar błagać go, by zrobił to ponownie, ale widząc lekko
zmęczony wzrok Willowa, o nic nie prosił. Uśmiechnął się tylko szeroko.
- Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem – powiedział
Charles, obejmując delikatnie żonę.
- Tak! To było świetne! – podekscytował się James. – Po
co komu miotły skoro mamy takiego Harry’ego.
Odpowiedzieli mu śmiechem.
- Dzieciaki, jeśli chcecie zostańcie jeszcze chwilę na
zewnątrz, ale jak wam się zacznie robić zimno to od razu wracać do domu –
powiedziała z lekkim uśmiechem Elizabeth. – My idziemy, prawda, Charles?
- Tak. Tylko spokojnie ma być. Nie chcę nikogo zanosić do
św. Munga – zastrzegł pan Potter i ruszył wraz z żoną do domu.
- Od razu do św. Munga – zrzędził James. – Czy oni
naprawdę myślą, że my jesteśmy, no nie wiem...
- Głupi? Nierozważni? Nadpobudliwi? – podpowiedział Remus
z błyskiem w oku.
- Tak! Bo przecież nie jesteśmy...
Przerwał mu wybuch śmiechu Harry’ego i Remusa. Potter
wydął policzki w zabawnej minie, ale stwierdził, że teraz nie będzie się
odgrywał za tą jawną drwinę. Poczeka na odpowiedni moment.
- To co? Kto ma ochotę na bitwę na śnieżki? – zapytał, by
zmienić temat.
- Ja jestem w drużynie z Harrym! – krzyknął natychmiast
Syriusz i doskoczył do zdumionego chłopca. No tak. Łapa chciał go wykorzystać,
bo wiedział, że mógłby zrobić ze śniegiem, co zechce.
- O nie. Ja nie biorę w tym udziału – powiedział Willow,
czym zyskał trzy pełne wyrzutu spojrzenia. – Mogę popatrzeć albo...
- Nie będziesz siedział jak ciołek i patrzył jak my się
bawimy – oburzył się James.
- Dokładnie. Poza tym wtedy nie będzie nad do pary –
dodał Syriusz.
- Ale... To nie fair względem was. Żadna wasza śnieżka
mnie nie uderzy.
- Cóż... Wymyślmy coś innego...
- Możemy ulepić bałwana – zachichotał Remus, ale zaraz
jego uśmiech zamrał, gdy zobaczył dwa szerokie uśmiechy. Westchnął. – Serio,
chłopaki?
- Tak! Harruś, kulaj wielką kulę!
- Tylko nie Harruś, Black – warknął Willow, ale uniósł
dłonie i przy pomocy magii żywiołów stworzył kulkę o średnicy niemal sześciu
stóp**. W tym czasie Huncwoci zaczęli kulać mniejsze kulki, ale widząc jaką
olbrzymią ukulał Harry, wiedzieli, że będą potrzebować jego pomocy, by jakoś
złożyć bałwana w jedną całość. Po dobrych piętnastu minutach w końcu udało im
się ustawić wszystko na swoje miejsce i James pobiegł do domu po jakiś garnek,
starą miotłę i marchewkę. Przez rozmiary bałwana musieli poprosić Charlesa, by
powiększył lekko te rzeczy i dzięki magii Harry’ego udało im się włożyć je na
odpowiednie miejsca. W tym momencie wszyscy cieszyli się, że magia żywiołów
jest niewykrywalna i Ministerstwo nie przyczepi się do jej używania.
Gdy skończyli Harry cofnął się o parę kroków i przyjrzał
„arcydziełu”. Kapelusz z garnka leżał stanowczo za krzywo, miotła wyglądała
jakby zaraz miała się złamać, a marchewka spaść na ziemię. Oczka z
powybieranych z podjazdu kamieni wyglądały jakoś smutno. Harry pomyślał, że
jest to jeden z najgorszych bałwanów, jakie w życiu zrobił, ale gdy zobaczył
niesamowicie szerokie uśmiechy Jamesa i Syriusza stwierdził, że mimo wszystko
jest to najpiękniejszy bałwan jakiego kiedykolwiek widział. Nagle Harry drgnął
i rzucił się do pokoju Jamesa, gdzie zostawił prezenty, które dostał od
przyjaciół. Szybko znalazł prezent od Lily. Był to czarny aparat fotograficzny,
który potrafił robić i ruchome zdjęcia i zwykłe mugolskie. Chwycił go szybko i
wybiegł z powrotem na zewnątrz.
- James! Syriusz! – krzyknął i zrobił zdjęcia niczego nie
spodziewającym się chłopakom. Ci wybuchli śmiechem i doskoczyli do niego, by
zobaczyć, jak wyszli. Stali z zadowolonymi minami koło ogromniastego bałwana, a
Remus patrzący na nich kilka kroków dalej, delikatnie chichotał z ich
dziecinnego zachowania. Zauważając to James podniósł zranione spojrzenie na
Lupina.
- Śmiejesz się z nas? – zajęczał, a w odpowiedzi Remus
wybuchnął śmiechem.
- Być może – wysapał.
Harry pokręcił lekko głową, gdy James z Syriuszem rzucili
się na biednego Lunatyka i zaczęli go pudrować śniegiem. Stwierdzając, że Lupin
sobie jakoś poradzi, ruszył do domu napić się gorącej czekolady.
***
Święta i zarazem przerwa od nauki minęły stanowczo za
szybko. Mimo że dzisiaj był Sylwester i do szkoły wracali dopiero za dwa dni
Huncwoci już zaczęli chodzić po domu i marudzić. Gdy w pobliżu nie było
Potterów przeklinali McGonagall za esej zadany im na święta i który
prawdopodobnie zrobią dopiero w pociągu do Hogwartu. Harry i Remus na szczęście
zrobili go zaraz po zadaniu go i nie musieli się tym martwić. Willow wiedział,
że gdy tylko wsiądą do pociągu James i Syriusz od razu zaczną ich błagać o
pokazanie skończonych zadań. Młody Potter przyrzekł sobie, że będzie twardy i tego nie zrobi, ale
sądząc już teraz po minach chłopaków, z jakimi mówią o eseju, Harry wiedział,
że nie da rady im odmówić, gdy zrobią te swoje oczka zbitego szczeniaka.
Dochodziła dwudziesta. Wszyscy siedzieli w saloniku
rozmawiając głośno, tylko pani Potter była w kuchni i kończyła przygotowywać
przekąski na prawdopodobnie całą noc. Harry patrzył z rozbawieniem na Jamesa,
który z niecierpliwością wpatrywał się w kominek. Zdawało się, że Rogacz za
chwilę zacznie podskakiwać na siedzeniu. Willow, widząc to, pomyślał, że jego
ojciec naprawdę musi tęsknić za Lilką. Wiedząc, że ta dwójka za jakiś czas
weźmie ślub i będzie się niesamowicie kochać, do samego końca, zrobiło mu się
ich w pewnym sensie żal, a zarazem im zazdrościł. Też chciałby spotkać kogoś
takiego, z kim mógłby dzielić te najlepsze i najgorsze chwile. Co prawda miał
profesora Woulda, ale to nie było to samo. Mężczyzna był dla niego kimś ważnym,
ale Harry wiedział, że nie jest w stanie go pokochać bardziej. Lucas był jego
mentorem, a to, co się działo między nimi po lekcjach było oderwaniem od
ponurej rzeczywistości, czymś, co nie mogło na dłuższą metę działać. Harry miał
tylko nadzieję, że Would myśli tak samo i nie będzie cierpiał, gdy... jeśli się
dowie, że jego kochanek jeszcze tak naprawdę się nie urodził. Potrząsnął głową.
To chyba nie był najlepszy czas, by rozmyślać o Lucasie. Teraz powinien skupić
się na radości płynącej z przebywania blisko dziadków i rodziców i chrzestnego.
Miał nadzieję, że zapamięta te niesamowite święta do końca życia. Chciał mieć
co wspominać, nawet jeśli wróci do swoich czasów i jego rodzice nadal będą
martwi.
Nagle ogień w kominku ożył, rozpalił się zielonym
blaskiem i wyskoczyła z niego rudowłosa osóbka. Natychmiast też doskoczył do
niej James i wziął ją w objęcia odrywając na parę cali od ziemi.
- Liluś! Tak tęskniłem!
- Puść mnie wariacie! – zachichotała dziewczyna, a gdy
wykonał jej prośbę, pocałowała go delikatnie w policzek. – Też tęskniłam –
wyszeptała i wtuliła się w niego z uśmiechem na ustach.
Harry patrzył na nich nie mając serca im przerywać.
Niestety Syriusza widocznie nie interesowała romantyczna atmosfera, która
otoczyła parę i z wyszczerzem na ustach wykrzyknął:
- Ruda! Brakowało nam ciebie!
Willow spojrzał na Blacka ze zrezygnowaniem. Czar prysł.
James i Lily odsunęli się od siebie zarumienieni i dziewczyna zaczęła się witać
z resztą. Harry posłał Łapie karcące spojrzenie, na co ten zareagował
zdziwieniem. Widocznie w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tej całej atmosfery. Willow
machnął na to ręką stwierdzając, że kiedyś może wytłumaczy chrzestnemu, że
takich momentów, mimo wszystko, nie powinno się tak przerywać. Chociaż...
Wątpił, że Syriusz to załapie. Może i Black miał w przeszłości dość sporo
dziewczyn, ale nie było w nim ani odrobinę poczucia romantyzmu. Harry się
dziwił, jak to możliwe, że dziewczyny tak na niego leciały. Choć w sumie...
Syriusz był niezwykle przystojnym chłopakiem i, mimo że jeszcze nie potrafił
zrozumieć, o co chodzi w tych całych romantycznych gestach, to nadrabiał to
twarzą i niesamowitym poczuciem humoru.
Willow pokręcił głową. Podejrzewał, że Łapa zostanie
starym kawalerem do końca życia, mimo że nie życzył mu tak źle. Chciał, by
Syriusz znalazł swoją drugą połówkę. Może jeśli nie trafi do Azkabanu, to kto
wie... Może Harry będzie miał w przyszłości matkę chrzestną.
- Harruś – cichy głos wyrwał go z zamyślenia. Tylko jedna
osoba się tak do niego zwracał. Spojrzał na Blacka wzrokiem bazyliszka, na co
Łapa zachichotał z rozbawieniem. – Harruś – powtórzył z czystej złośliwości. –
Byłbyś tak dobry i poszedł ze mną na górę? Chciałbym coś zabrać i potrzebuję
twojej pomocy.
- No dobrze – westchnął Willow. – Czy jednak nie uważasz,
że mimo wszystko, jak na przykład, coś chcesz, to nie powinieneś być miły?
Wiesz, że nie lubię, jak mnie tak nazywasz.
- Wiem. Ale wiem również, że mnie kochasz i mimo to mi
pomożesz – wyszczerzył się Black.
Harry westchnął, ale ruszył za przyjacielem na piętro, do
pokoju Jamesa. Syriusz wyciągnął ze swojego kufra jakąś sporą paczkę i odwrócił
się do blondyna.
- Chodźmy na zewnątrz.
- Po co jestem ci potrzebny? Co to jest? – dopytywał się
Harry, gdy wychodzili tylnym wyjściem na dwór. Było mroźno, więc Willow otoczył
ich barierą przed mrozem, bo oczywiście nie zabrali kurtek. Syriusz spojrzał na
niego z uśmiechem.
- To prezent dla Jamesa. Kiedyś, dla żartów powiedziałem,
że jak już zdobędzie Evans to specjalnie dla niego zrobię przyjęcie ze
sztucznymi ogniami. Nigdy na prawdę nie wierzyłem, że się zejdą, ale teraz
widzę, że są dla siebie stworzeni – powiedział Łapa i Harry nagle zauważył, że
pod jego uśmiechem kryje się ból i niepewność. Coś gryzło Blacka i widocznie go
raniło. – Mam nadzieję, że pomożesz mi rozstawić te piekielne rzeczy? Dwa lata
temu, jak chcieliśmy z chłopakami „wysadzić” Hogwart w powietrze, to miałem
poustawiać i ukryć sztuczne ognie na błoniach. Miałem z tym mały problem i
niechcący podpaliłem jeden z nich. Dlatego nie chcę ich rozstawiać sam.
- Coś ci się wtedy stało? – zapytał miękko Harry.
- Miałem lekkie... poparzenia... – spojrzał na Willowa i
westchnął. – No dobra, przeleżałem w skrzydle szpitalnym trzy tygodnie, bo
skóra schodziła ze mnie jak z węża.
Harry skrzywił się lekko, ale zrozumiał lekki strach
Blacka. Też wolałby nie iść samemu, tym bardziej, że na zewnątrz było już
całkiem ciemno.
Willow nie będąc pewnym, jak się rozkłada sztuczne ognie,
zostawił to Blackowi, ale nie oddalał się od niego bardziej niż o dwa kroki.
Syriusz uporał się z zadaniem w ciągu piętnastu minut i wkrótce mogli wracać do
ciepłego domu. Po drodze Łapa wyjaśnił Harry’emu, że będzie potrzebował jego
umiejętności władania ogniem, by podpalić ognie i zarazem nie informować o
planie dorosłych. Gdyby nie Harry, Syriusz musiałby poprosić pana Pottera, by
ten zapalił fajerwerki. W końcu uczniowie nie mogli używać magii poza szkołą.
No, chyba że jest się Panem Żywiołów...
Zanim weszli do domu Willow zatrzymał Blacka i popatrzył
na niego poważnie.
- A teraz powiedz, co cię gryzie – zażądał i nie pozwolił
Syriuszowi się zignorować, tarasując drzwi.
- Nic – odparł Black wzruszając ramionami. – Nie wiem, o
co ci chodzi.
- Dobrze wiesz. Czemu jesteś taki smutny, gdy patrzysz na
Lily i Jamesa. Zazdrościsz im?
- To nie tak, Harry. James był moim przyjacielem od
zawsze. I teraz nagle... przestałem być dla niego tak ważny. Ważniejsza jest
Lilka. Po prostu... Boję się, że już w ogóle nie będzie... no, nie wiem... –
Syriusz westchnął. – To...
- Nigdy nie przestaniesz być jego przyjacielem – zapewnił
Harry widząc, jak jego chrzestny się miota w słowach. – Uważasz, że przestanie
się z tobą widywać? Przestanie robić wasze zwariowane kawały? Przecież znasz
Jamesa. On...
- Nie rozumiesz! Jim starał się o Lily od pierwszej
klasy. Teraz, gdy mu się udało... Wszystko inne przestanie mieć dla niego znaczenie
– wyszeptał Łapa odwracając wzrok.
- Tak uważasz? Myślisz, że nagle miałby zacząć... mieć
cię gdzieś? – spytał Harry, teraz rozumiejąc, dlaczego Łapa tak brutalnie
przerwał parze powitanie.
- Nawet nie zauważył, że wyszliśmy – parsknął Syriusz z
żalem w głosie. – Liczy się dla niego tylko Evans.
- Przestań, Syri. Jest zakochany. W końcu mu się udało.
Powoli zacznie to wracać do normy.
- Sugerujesz, że się odkocha? – zapytał Black, a Harry z
lekkim przerażeniem uświadomił sobie, że w jego tonie brzmi nadzieja.
- Mam nadzieję, że nie. Jest szczęśliwy. Ale jak Lily
bardziej was polubi, na pewno będziecie często spędzać razem czas.
- To nie to samo – wymamrotał Syriusz. – Wszystko się
teraz zmieni.
- Łapo, ty też się kiedyś zakochasz. James prawdopodobnie
też to ciężko zniesie – powiedział Harry mając nadzieję, że przyszłość jednak
ulegnie zmianie i Black będzie miał szansę poznać tą drugą osobę.
- Jasne – parsknął Syriusz. – Zostanę starym kawalerem z
mnóstwem psów.
Harry zachichotał mimowolnie wyobrażając sobie taką
wersję Syriusza. Cóż, z kotami Black by nie wytrzymał.
Nagle drzwi się otworzyły. Willow odwrócił się szybko i
uśmiechnął się zaraz widząc roześmianą twarz Jamesa.
- Tu jesteście! Wszędzie was szukałem – wyszczerzył się
chłopak, ale zaraz spoważniał, choć oczy mu błyszczały. – Mogliście powiedzieć.
- O czym? – zdumiał się Syriusz.
- No o was.
- Co? – jęknął Harry, już widząc, co dzieje się pod
czupryną Rogacza. – To nie tak...
- Jasne, jasne – mruknął z niedowierzaniem Potter. – W takim
razie nie chciałem wam przerywać. Ale jednak mogliście poinformować resztę.
- O czym ty bredzisz, Łosiu – dalej nie rozumiał Syriusz.
– Piłeś już coś?
- Och, przede mną nie musicie udawać. Jak chcecie to
nawet mogę pobłogosławić wasz związek.
Harry pokręcił głową, wzdychając.
- James, jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nie wiem, co sobie
uroiłeś, ale...
- Czekaj, on myśli, że... – załapał Syriusz i zaraz
zamilkł. Westchnął równie mocno, jak Harry i po prostu wyminął Rogacza ruszając
do domu. – Harruś ma rację, Rogaty. Coś sobie uroiłeś.
Potter wzruszył ramionami stwierdzając, że on i tak wie
swoje. Nawet, gdy się myli.
***
Rozgardiasz. Tym jednym słowem można określić to, co się działo
w salonie Potterów. Dorośli siedzieli cicho na jednej z kanap przed kominkiem i
starali się nie słyszeć pisków Lily, śmiechu Jamesa i parsknięć reszty.
Młodzież postanowiła zagrać w butelkę mimo obecności starszych czarodziejów. W
tym momencie Syriusz miał za zadanie zrobić Lilce makijaż. Wyglądało to dość...
strasznie, szczególnie, gdy Black użył czarnej szminki, którą dziewczyna
dostała od niego na Święta, i pomalował nią jej powieki, całkowicie ignorując
resztę, która próbowała mu wytłumaczyć, że tak się jednak szminki nie używa.
Łapa stwierdził, że mimo wszystko wie lepiej i po chwili Lily miała czarne
powieki, usta i mocną czerwień na policzkach. Widać jednak było, że dobrze się
bawi.
Gdy Syriusz zakręcił butelką wypadło na Harry’ego. Willow
wiedział, że Black chce mu zadać jakieś pytanie, więc przez chwilę zastanawiał
się, czy jednak nie wybrać wyzwania, ale w końcu stwierdził, że wyzwanie w
stylu Łapy mogłoby nie być do końca bezpieczne.
- Pytanie – powiedział cicho i westchnął, widząc
zadowolony wyraz twarzy Syriusza.
- No, w końcu. A więc, od dawna chciałem o to spytać,
więc spróbuj się wykręcić to nakopię ci do tyłka. Pytanie brzmi: w kim jesteś
zakochany?
- Dlaczego chcesz to wiedzieć? I skąd w ogóle pewność, że
w kimkolwiek jestem?
- Po pierwsze, nie wymiguj się, a po drugie... słyszałem
parę razy jak mruczysz coś przez sen. Nie był to koszmar. Wiedziałbym, że śni
ci się coś złego. Szeptałeś czyjeś imię, ale nigdy dostatecznie wyraźnie, bym
zrozumiał. Dlatego pytam, w kim jesteś zakochany?
Harry westchnął cicho. Nie miał pojęcia, o co Syriuszowi
chodzi. Owszem, od jakiegoś czasu ma te dziwne sny, ale czy śni mu się ktoś
konkretny? Trochę to trudno określić, jeśli się nie pamięta snu.
- W nikim – odpowiedział z pewnością w głosie. Wszyscy
zerknęli na fałszoskop, ale ten ani drgnął. Syriusz jęknął.
- Byłem pewny, że powiesz, że w Wouldzie.
- Co? Dlaczego niby? – zdumiał się Harry. Czyżby był tak
oczywisty i Łapa zorientował się, że Lucas jest mu w jakiś sposób bliski?
- Właśnie, Łapo – dodał James. – Harry przecież nie jest
gejem.
- To nie ważne czy jest, czy nie jest – powiedział Black
nie zauważając rumieńców Willowa. – Would jest przystojny, a Harruś spędza z
nim dużo czasu. Wcale nie musi być gejem, by się w nim zakochać.
James wyglądał jakby chciał się kłócić, ale przerwał im
głos pana Pottera.
- Za dziesięć minut północ.
- Już? – zdumiał się Łapa i posłał dyskretne spojrzenie
Harry’emu.
- Tak. Zaraz wyjdziemy przed dom i puścimy sztuczne
ognie.
- A nie możemy wyjść najpierw za dom? – spytał słodko
Syriusz robiąc oczy szczeniaczka.
- Po co? – zdumiał się pan Potter.
- Proszę?
- No niech będzie. Ale...
- To nic strasznego. Naprawdę.
Po chwili wszyscy wyszli na zewnątrz i zaczęło się
odliczanie do północy. Syriusz dyskretnie pociągnął Harry’ego na bok i pokazał
ukryty w śniegu ląt.
- Dasz rady podpalić?
- Spróbuję – odszepnął Willow, zerkając na wtulonych w
siebie Lily i Jamesa.
- Ok, to na mój znak.
Syriusz cofnął się i stanął koło Lupina, który przyglądał
mu się z ciekawością.
- Coś ty wymyślił, Łapo? – spytał cicho.
- Zobaczysz.
Spojrzał na Harry’ego i skinął głową. Chłopak zdjął
rękawiczkę z dłoni i po paru sekundach udało mu się podpalić lont. W górę
poleciały fajerwerki. Potterowie spojrzeli na Syriusza ze zdumieniem, ale zaraz
skupili się na sztucznych ogniach, bo zaczął się z nich formować napis.
Drogi Jimmy, pamiętasz, co obiecałem ci
jakiś czas temu?
No to masz swoje fajerwerki!
Miej się z nią dobrze i nie
skapcaniej!!!
Liluś,
nie bierz tego do siebie.
Napis
wybuchnął, gdy wszyscy go przeczytali i na niebie pokazało się serce, przez
które przebiegł jeleń i łania. Po sekundzie wszystko rozpłynęło się w mroźnym
powietrzu.
James
spojrzał na Syriusza z czymś nieokreślonym w oczach. Puścił powoli Lily, po
czym rzucił się na przyjaciela przytulając go mocno.
-
Łapo, jesteś najlepszym przyjacielem jakiego mogłem sobie zamarzyć – wyszeptał
łamiącym się lekko głosem. – Sam to...?
-
Harruś mi trochę pomógł – powiedział Black i odsunął się od Pottera. –
Obiecałem ci przecież fajerwerki.
-
Myślałem, że w żartach, ale... dziękuję.
-
Swoją drogą – zaczął lekko zamyślony Lupin. – Zastanawiam się, skąd Łapcio zna
takie słowo jak „skapcanieć”.
-
Poszukałem w słowniku – burknął Black. – Jakoś „skapcieć” mi nie pasowało.
Wszyscy
wybuchnęli śmiechem.
-
Tak podejrzewałem, że bez słownika byś na to nie wpadł – zachichotał Lupin
uśmiechając się szeroko.
-
Ajć, Remi – oburzył się teatralnie Syriusz. – Wątpisz w moją inteligencję?
-
Um... Tak – stwierdził Lupin po momencie namysłu.
Syriusz
westchnął cierpiętniczo, ale stwierdził, że inaczej policzy się z Lupinem za tą
zniewagę. Tym razem zostawi sobie zemstę na później.
Po
paru minutach pan Potter zaprowadził ich na przód domu i tam odpalił kolejne
sztuczne ognie, które układały się w ładny napis:
Szczęśliwego
Nowego Roku!!!
Harry
patrzył na rozbłyskujące światła z lekką nostalgią. Pomyślał, że chciałby w tym
momencie znajdować się w Hogwarcie, w swoich czasach, mając koło siebie Rona i
Hermionę i wielu innych. Tęsknił za nimi, mimo że nie cały czas miał szansę o
nich myśleć. Chciałby, żeby jego przyjaciele mogli zobaczyć to, co on teraz
widział. Chciałby, żeby mieli możliwość witać kolejny nowy rok, nie musząc
ukrywać się w jakiś dziurach i myśląc tylko o tym, że zaraz mogą zaatakować
śmierciożercy. Miał nadzieję, że przyszłość dalej dla niego istnieje i że jest
w bardziej kolorowych barwach, niż była.
**********************************************************************************
* około 3 metry
** około 1,8 metra
^^^
Komentujcie i nie zapomnijcie odpowiedzieć na pytanie :D
Komentujcie i nie zapomnijcie odpowiedzieć na pytanie :D
Osobiście jestem za parą Remus/Syriusz ;)
OdpowiedzUsuńEKP
Och ja też preferuje parę Syri/Remi, ale tu chyba będzie ciężko nawrócić Łapę na Lunatyka...
OdpowiedzUsuńFajny rozdział, pozdrawiam F :)
Pasowali by do siebie tez tak sadze
OdpowiedzUsuńJestem na tak! Złoty brzęczyk i te sprawy! Syri x Remi OTP <3 A co do rozdziału, jest cudowny... Jak zawsze zresztą.
OdpowiedzUsuńWeny, weny i jeszcze raz weny!
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały czas, Kaspran trafił do świętego munga, i te fajerweki przepięknie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdzial, uchu Kaspran trafił do świętego munga, i te fajerweki były przepięknie... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdzial, fajerweki były przepięknie... no i Kaspran znalazł się już w Świętym Mungu...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza