niedziela, 10 stycznia 2016

33. Soł romantik

Cześć wszystkim, którym jeszcze nie znudziło się czekanie na kolejne rozdziały!
Obiecałam sobie, że od nowego roku postaram  się dodawać rozdziały mniej więcej co dwa tygodnie, ale jak to wyjdzie w praktyce to już zależy od Weny (i po części od waszych komentarzy, które niezwykle tą Wenę pobudzają :)).
Mam do was jeszcze tylko pytanko, zanim rozdział. Otóż zastanawiam się od dłuższego czasu, co zrobić z Remim i Syrim. Jako że nie doszłam do żadnych konkretnych wniosków, pozostawiam wam, Czytelnikom, decyzję co do nich. Wolicie, by mieli kogoś/byli razem/nie mieli nikogo/jest wam to obojętne i liczycie na moje zdecydowanie (lub jego brak^^). Napiszcie w komentarzu, przy jakim stanowisku przystajecie.
A teraz nie przedłużam więcej i zapraszam na rozdział :D

Zbetowane przez carmendraconi

^^^


Harry westchnął z rozdrażnieniem, gdy poczuł denerwujący dotyk czegoś miękkiego na nosku. Parsknął cicho i machnął ręką, by odgonić łaskoczącą rzecz, ale w odpowiedzi otrzymał tylko cichy chichot. Stwierdzając, że nie będzie tego znosić odwrócił się gwałtownie na brzuch i schował twarz w poduszkę. Do jego uszu dotarły kolejne chichoty, ale je też postanowił zignorować.
- Harry... – rozległo się tuż koło jego ucha. – Wstawaj. Zajmujesz całą kanapę.
Kanapę? O co mu, kurka, chodzi? Harry uchylił powoli powieki i zdał sobie sprawę, że faktycznie leży na czerwonej kanapie w salonie Potterów, zakryty brązowym kocem. Zamrugał parokrotnie starając się przypomnieć sobie ostatnią rzecz, która się wydarzyła zanim zasnął. Pamiętał, że James kazał mu iść do łóżka, a później ten dziwny sen. Nieprzyjemne było to, że nawet nie pamiętał, kto w tym śnie występował, ani tym bardziej, co się w nim działo. Stawało się to coraz bardziej męczące.
Uniósł powoli wzrok i zarumienił się mocno widząc pochylonego nad nim Jamesa, który trzymał w ręce niewielkie piórko, i państwo Potter.
- Um, ja... – zaczął, ale przerwał gwałtownie i zarumienił się ponownie. Sądząc po tym, że słońce już mocno świeciło, było koło południa. To oznaczało, że przespał na kanapie całą Wigilię! Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Spojrzał na Potterów z przepraszającą miną, ale oni tylko się uśmiechnęli.
- Jesteś głodny, kochanie? – spytała miękko pani Potter i pogłaskała go po rozczochranych blond włosach.
- Trochę, proszę pani – szepnął skrępowany i powoli usiadł. Kobieta ruszyła do kuchni zrobić mu późne śniadanie, a James i pan Potter usiedli obok niego. Mężczyzna owinął go z powrotem w koc i spojrzał na niego z lekkim uśmiechem.
- Dobrze się spało?
- Tak, proszę pana. Nawet nie pamiętam, kiedy zasnąłem – mruknął cicho.
- Miałeś wczoraj ciężki dzień. Dlatego też cię nie budziliśmy.
- A co... Co z Kasparem? – zapytał Harry niepewnie.
- Jak już Andrea nawrzeszczała na niego, wezwaliśmy aurorów – powiedział pan Potter i uśmiechnął się uspokajająco widząc minę Willowa. – Zabrali go do św Munga. Dziś rano dostaliśmy list, w którym jego uzdrowiciel pisał, że po śmierci ojca Kaspar dostał załamania nerwowego i do teraz się z tego nie otrząsnął. Całe szczęście, że się o tym dowiedzieliśmy, bo nie wiadomo, co mogłoby się stać za parę lat.
W tym momencie w głowie Harry’ego pojawił się obraz Kaspara. Ten młody chłopak stał nad ciałami jakiejś rodziny. W ich serca były wbite noże, a on sam śmiał się jak szaleniec. Willow szybko odegnał od siebie tą wizję rozumiejąc, że byłaby to przyszłość Kaspara, gdyby nie wczorajsze wydarzenie. Teraz miał tylko nadzieję, że Agares dojdzie do siebie i nikomu więcej nie zrobi krzywdy.
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to uzdrowiciel twierdzi, że Kaspar wyzdrowieje – kontynuował Charles. – Jednak trzeba będzie na to mnóstwo czasu.
- Szkoda mi go – wyznał Harry. – W ogóle to... co się stało z jego ojcem?
- Sebastian Agares został zamordowany na oczach syna przez pewnego maga władającego powietrzem. Został uduszony. Nie pamiętam, jak się nazywał ten czarodziej, ale na szczęście już nie żyje. Dostał pocałunek dementora, po tym, jak próbował zabić jednego ze strażników.
- Kaspar chciał, bym użył magii powietrza i zrobił Syriuszowi krzywdę. To on go zaczarował, wtedy, gdy Syri chciał... W każdym razie chodziło o to, byście się mnie bali – powiedział cicho Willow spuszczając wzrok.
- Dlaczego mielibyśmy się ciebie bać? – zdumiał się James. – Przecież to oczywiste, że nigdy nie zrobiłbyś nam celowo krzywdy. A właściwie ap ropo magii żywiołów miałeś...
Przerwał słysząc głośne kroki Syriusza i Remusa zbiegających po schodach. Chłopcy wpadli do salonu i natychmiast uśmiechnęli się na widok Willowa.
- Harruś! Obudziłeś się! – wykrzyknął radośnie Black i przeskoczył przez oparcie kanapy wpychając się pomiędzy Jamesa a Harry’ego. – Nie szło cię dobudzić. Rano chciałem cię oblać wodą, ale pani Potter mi nie pozwoliła – posłał zranione spojrzenie w stronę kuchni, ale zaraz uśmiechnął się szeroko. – Idziemy na dwór?
- Po co? – zdumiał się Harry.
- Kaspar dostał specjalny bilet w jedną stronę do wariatkowa, a Goldenkingowie stwierdzili, że mają dość tego szaleństwa i pojechali – wyszczerzył się Łapa. – Mówiłeś, że jak ich nie będzie to nam pokażesz, co potrafisz.
- W porządku – westchnął Harry. – Ale mogę zjeść śniadanie, prawda?
- No, ewentualnie – mruknął Syriusz marszcząc lekko nos. – Tylko się pospiesz. Już nie umiem się doczekać.
                                                                                   ***
Harry spojrzał z niepewnością na Huncwotów i Potterów. Wszyscy stali parę kroków od niego. Wokół nich było całkiem biało, ale parę metrów dalej, gdzie zaczynał się sad pani Potter wszystkie drzewa kwitły. Ten fakt lekko rozpraszał Harry’ego. Miał wrażenie, że jest w jakimś innym świecie.
Po chwili otrząsnął się z tego efektu i odwrócił się w stronę widowni.
- Więc... co mam zrobić? – spytał przygryzając wargę.
- Jesteś w stanie się bronić tylko dzięki magii żywiołów? – pytał pan Potter z ciekawością.
- Nie pytałbyś o to, tato, gdybyś go widział na nocy pojedynków. Użył magii ognia i rozbroił Dumbledore’a! – wykrzyknął James z błyszczącymi oczami. – Jestem pewny, że innymi żywiołami też by umiał.
- Nie wątpię – zapewnił Charles. – Ale, Harry, gdyby cię ktoś zaatakował jakimś zaklęciem to, co byś robił?
- Profesor Would mówił mi, że woda dobrze wchłania zaklęcia – odparł Harry. – Nigdy jednak nie próbowałem tego, bo dopiero się uczę. Profesor mówił też, by do obrony przed zaklęciami nie używać ognia i powietrza. Ogień nie jest do końca skuteczny, a powietrze... no, cóż... to powietrze.
- Umiesz już władać wszystkimi żywiołami? – dopytywał się pan Potter.
- Trochę z każdego. Ale to i tak niewiele.
- Niewiele?! Zrobiłeś wokół nas igloo! I wyhodowałeś od tak sobie drzewo, które na naszych oczach obumarło! To uważasz za niewiele? – zdumiał się James, a Syriusz przytaknął patrząc na niego z niedowierzaniem.
- Nie do końca było to świadome – powiedział Willow niepewnie, przestępując z nogi na nogę. – Wiedziałem tylko, co chcę osiągnąć, ale jeszcze nie do końca czułem, co robię.
- To i tak niesamowite – pochwalił go miękko Remus i Harry zarumienił się lekko.
- Um... Dzięki – wymamrotał.
- Tooo... Pokarzesz nam coś? – spytał cicho Syriusz z przymilnym uśmiechem.
- Ale... Nie wiem co – powiedział Harry przygryzając wargę.
- Cokolwiek! – wykrzyknęli jednocześnie James i Syriusz.
Willow westchnął i rozejrzał się powoli. Śniegu wokół niego było mnóstwo, zapadał się w niego prawie po kolana. Zerknął ostatni raz na widzów i przymknął oczy biorąc głęboki oddech. Przesunął ręce na boki i cały śnieg wysunął się spod jego nóg ukazując przykrytą nim trawę. Nie otwierając oczu Harry uniósł dłonie i  mała kulka odsuniętego białego puchu uniosła się w powietrze i gwałtownie stopniała. Woda zaczęła powoli wirować. Willow przypomniał sobie, jak Would opowiadał mu, że jego przyjaciel władający wodą umie z niej stworzyć lodowe miecze, które niekiedy potrafią odbić najsilniejsze zaklęcia. Harry powoli uchylił powieki i zerknął na widzów całkiem niebieskimi oczami. Woda zaczęła zamarzać formują się w lodowy miecz. Co prawda był lekko krzywy i raczej nie dałoby się nim walczyć, ale gdy chłopiec rzucił go Jamesowi, Rogacz wyszczerzył się z niesamowitą radością.
- Wow! Niesamowite! – James zamachnął się mieczem i spojrzał na Harry’ego z podziwem. – Co jeszcze potrafisz?
- Profesor Would pokazywał mi jak unosić kogoś w powietrzu za pomogą magii powietrza – powiedział Harry niepewnie. – Ale nigdy nie miałem na kim ćwiczyć, bo profesor powiedział, że nie mógłby to być on, bo musi mnie asekurować.
- Och, mogę? – spytał Syriusz. – Zawsze chciałem umieć latać bez miotły.
- Ale nie obiecuję, że cię nie upuszczę – zastrzegł Harry i uśmiechnął się lekko widząc, że ani trochę nie zniechęcił Blacka.
Łapa podszedł do niego pewnym krokiem.
- Co mam robić?
- Hymm... Stój bez ruchu.
Syriusz uśmiechnął się zachęcająco i przechylił lekko głowę w bok, jak zainteresowany szczeniak. Harry stłumił chichot i odprężył się lekko. Łapa mu ufał i to było w tym chyba najważniejsze.
- Syri, unieś ręce... nie do przodu, na boki! – zachichotał Willow i odetchnął lekko. Podniósł dłoń i wokół Blacka zawirowało powietrze. Najpierw delikatnie, jak powiew wiosennego wietrzyku, potem coraz mocniej. Nieudeptany śnieg zaczął się unosić wraz z wirującym powietrzem i nogi Łapy powoli oderwały się od ziemi. Chłopak roześmiał się radośnie i odrzucił głowę do tyłu. Wyglądał na niezwykle zadowolonego. Uniósł się na jakieś dziesięć* stóp i został okręcony wokół własnej osi. Jego szczery śmiech wywołał chichoty u reszty. Harry powoli odstawił Syriusza na ziemię. Łapa na chwilę wyglądał jakby miał zamiar błagać go, by zrobił to ponownie, ale widząc lekko zmęczony wzrok Willowa, o nic nie prosił. Uśmiechnął się tylko szeroko.
- Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem – powiedział Charles, obejmując delikatnie żonę.
- Tak! To było świetne! – podekscytował się James. – Po co komu miotły skoro mamy takiego Harry’ego.
Odpowiedzieli mu śmiechem.
- Dzieciaki, jeśli chcecie zostańcie jeszcze chwilę na zewnątrz, ale jak wam się zacznie robić zimno to od razu wracać do domu – powiedziała z lekkim uśmiechem Elizabeth. – My idziemy, prawda, Charles?
- Tak. Tylko spokojnie ma być. Nie chcę nikogo zanosić do św. Munga – zastrzegł pan Potter i ruszył wraz z żoną do domu.
- Od razu do św. Munga – zrzędził James. – Czy oni naprawdę myślą, że my jesteśmy, no nie wiem...
- Głupi? Nierozważni? Nadpobudliwi? – podpowiedział Remus z błyskiem w oku.
- Tak! Bo przecież nie jesteśmy...
Przerwał mu wybuch śmiechu Harry’ego i Remusa. Potter wydął policzki w zabawnej minie, ale stwierdził, że teraz nie będzie się odgrywał za tą jawną drwinę. Poczeka na odpowiedni moment.
- To co? Kto ma ochotę na bitwę na śnieżki? – zapytał, by zmienić temat.
- Ja jestem w drużynie z Harrym! – krzyknął natychmiast Syriusz i doskoczył do zdumionego chłopca. No tak. Łapa chciał go wykorzystać, bo wiedział, że mógłby zrobić ze śniegiem, co zechce.
- O nie. Ja nie biorę w tym udziału – powiedział Willow, czym zyskał trzy pełne wyrzutu spojrzenia. – Mogę popatrzeć albo...
- Nie będziesz siedział jak ciołek i patrzył jak my się bawimy – oburzył się James.
- Dokładnie. Poza tym wtedy nie będzie nad do pary – dodał Syriusz.
- Ale... To nie fair względem was. Żadna wasza śnieżka mnie nie uderzy.
- Cóż... Wymyślmy coś innego...
- Możemy ulepić bałwana – zachichotał Remus, ale zaraz jego uśmiech zamrał, gdy zobaczył dwa szerokie uśmiechy. Westchnął. – Serio, chłopaki?
- Tak! Harruś, kulaj wielką kulę!
- Tylko nie Harruś, Black – warknął Willow, ale uniósł dłonie i przy pomocy magii żywiołów stworzył kulkę o średnicy niemal sześciu stóp**. W tym czasie Huncwoci zaczęli kulać mniejsze kulki, ale widząc jaką olbrzymią ukulał Harry, wiedzieli, że będą potrzebować jego pomocy, by jakoś złożyć bałwana w jedną całość. Po dobrych piętnastu minutach w końcu udało im się ustawić wszystko na swoje miejsce i James pobiegł do domu po jakiś garnek, starą miotłę i marchewkę. Przez rozmiary bałwana musieli poprosić Charlesa, by powiększył lekko te rzeczy i dzięki magii Harry’ego udało im się włożyć je na odpowiednie miejsca. W tym momencie wszyscy cieszyli się, że magia żywiołów jest niewykrywalna i Ministerstwo nie przyczepi się do jej używania.
Gdy skończyli Harry cofnął się o parę kroków i przyjrzał „arcydziełu”. Kapelusz z garnka leżał stanowczo za krzywo, miotła wyglądała jakby zaraz miała się złamać, a marchewka spaść na ziemię. Oczka z powybieranych z podjazdu kamieni wyglądały jakoś smutno. Harry pomyślał, że jest to jeden z najgorszych bałwanów, jakie w życiu zrobił, ale gdy zobaczył niesamowicie szerokie uśmiechy Jamesa i Syriusza stwierdził, że mimo wszystko jest to najpiękniejszy bałwan jakiego kiedykolwiek widział. Nagle Harry drgnął i rzucił się do pokoju Jamesa, gdzie zostawił prezenty, które dostał od przyjaciół. Szybko znalazł prezent od Lily. Był to czarny aparat fotograficzny, który potrafił robić i ruchome zdjęcia i zwykłe mugolskie. Chwycił go szybko i wybiegł z powrotem na zewnątrz.
- James! Syriusz! – krzyknął i zrobił zdjęcia niczego nie spodziewającym się chłopakom. Ci wybuchli śmiechem i doskoczyli do niego, by zobaczyć, jak wyszli. Stali z zadowolonymi minami koło ogromniastego bałwana, a Remus patrzący na nich kilka kroków dalej, delikatnie chichotał z ich dziecinnego zachowania. Zauważając to James podniósł zranione spojrzenie na Lupina.
- Śmiejesz się z nas? – zajęczał, a w odpowiedzi Remus wybuchnął śmiechem.
- Być może – wysapał.
Harry pokręcił lekko głową, gdy James z Syriuszem rzucili się na biednego Lunatyka i zaczęli go pudrować śniegiem. Stwierdzając, że Lupin sobie jakoś poradzi, ruszył do domu napić się gorącej czekolady.
                                                                                     ***
Święta i zarazem przerwa od nauki minęły stanowczo za szybko. Mimo że dzisiaj był Sylwester i do szkoły wracali dopiero za dwa dni Huncwoci już zaczęli chodzić po domu i marudzić. Gdy w pobliżu nie było Potterów przeklinali McGonagall za esej zadany im na święta i który prawdopodobnie zrobią dopiero w pociągu do Hogwartu. Harry i Remus na szczęście zrobili go zaraz po zadaniu go i nie musieli się tym martwić. Willow wiedział, że gdy tylko wsiądą do pociągu James i Syriusz od razu zaczną ich błagać o pokazanie skończonych zadań. Młody Potter przyrzekł  sobie, że będzie twardy i tego nie zrobi, ale sądząc już teraz po minach chłopaków, z jakimi mówią o eseju, Harry wiedział, że nie da rady im odmówić, gdy zrobią te swoje oczka zbitego szczeniaka.
Dochodziła dwudziesta. Wszyscy siedzieli w saloniku rozmawiając głośno, tylko pani Potter była w kuchni i kończyła przygotowywać przekąski na prawdopodobnie całą noc. Harry patrzył z rozbawieniem na Jamesa, który z niecierpliwością wpatrywał się w kominek. Zdawało się, że Rogacz za chwilę zacznie podskakiwać na siedzeniu. Willow, widząc to, pomyślał, że jego ojciec naprawdę musi tęsknić za Lilką. Wiedząc, że ta dwójka za jakiś czas weźmie ślub i będzie się niesamowicie kochać, do samego końca, zrobiło mu się ich w pewnym sensie żal, a zarazem im zazdrościł. Też chciałby spotkać kogoś takiego, z kim mógłby dzielić te najlepsze i najgorsze chwile. Co prawda miał profesora Woulda, ale to nie było to samo. Mężczyzna był dla niego kimś ważnym, ale Harry wiedział, że nie jest w stanie go pokochać bardziej. Lucas był jego mentorem, a to, co się działo między nimi po lekcjach było oderwaniem od ponurej rzeczywistości, czymś, co nie mogło na dłuższą metę działać. Harry miał tylko nadzieję, że Would myśli tak samo i nie będzie cierpiał, gdy... jeśli się dowie, że jego kochanek jeszcze tak naprawdę się nie urodził. Potrząsnął głową. To chyba nie był najlepszy czas, by rozmyślać o Lucasie. Teraz powinien skupić się na radości płynącej z przebywania blisko dziadków i rodziców i chrzestnego. Miał nadzieję, że zapamięta te niesamowite święta do końca życia. Chciał mieć co wspominać, nawet jeśli wróci do swoich czasów i jego rodzice nadal będą martwi.
Nagle ogień w kominku ożył, rozpalił się zielonym blaskiem i wyskoczyła z niego rudowłosa osóbka. Natychmiast też doskoczył do niej James i wziął ją w objęcia odrywając na parę cali od ziemi.
- Liluś! Tak tęskniłem!
- Puść mnie wariacie! – zachichotała dziewczyna, a gdy wykonał jej prośbę, pocałowała go delikatnie w policzek. – Też tęskniłam – wyszeptała i wtuliła się w niego z uśmiechem na ustach.
Harry patrzył na nich nie mając serca im przerywać. Niestety Syriusza widocznie nie interesowała romantyczna atmosfera, która otoczyła parę i z wyszczerzem na ustach wykrzyknął:
- Ruda! Brakowało nam ciebie!
Willow spojrzał na Blacka ze zrezygnowaniem. Czar prysł. James i Lily odsunęli się od siebie zarumienieni i dziewczyna zaczęła się witać z resztą. Harry posłał Łapie karcące spojrzenie, na co ten zareagował zdziwieniem. Widocznie w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tej całej atmosfery. Willow machnął na to ręką stwierdzając, że kiedyś może wytłumaczy chrzestnemu, że takich momentów, mimo wszystko, nie powinno się tak przerywać. Chociaż... Wątpił, że Syriusz to załapie. Może i Black miał w przeszłości dość sporo dziewczyn, ale nie było w nim ani odrobinę poczucia romantyzmu. Harry się dziwił, jak to możliwe, że dziewczyny tak na niego leciały. Choć w sumie... Syriusz był niezwykle przystojnym chłopakiem i, mimo że jeszcze nie potrafił zrozumieć, o co chodzi w tych całych romantycznych gestach, to nadrabiał to twarzą i niesamowitym poczuciem humoru.
Willow pokręcił głową. Podejrzewał, że Łapa zostanie starym kawalerem do końca życia, mimo że nie życzył mu tak źle. Chciał, by Syriusz znalazł swoją drugą połówkę. Może jeśli nie trafi do Azkabanu, to kto wie... Może Harry będzie miał w przyszłości matkę chrzestną.
- Harruś – cichy głos wyrwał go z zamyślenia. Tylko jedna osoba się tak do niego zwracał. Spojrzał na Blacka wzrokiem bazyliszka, na co Łapa zachichotał z rozbawieniem. – Harruś – powtórzył z czystej złośliwości. – Byłbyś tak dobry i poszedł ze mną na górę? Chciałbym coś zabrać i potrzebuję twojej pomocy.
- No dobrze – westchnął Willow. – Czy jednak nie uważasz, że mimo wszystko, jak na przykład, coś chcesz, to nie powinieneś być miły? Wiesz, że nie lubię, jak mnie tak nazywasz.
- Wiem. Ale wiem również, że mnie kochasz i mimo to mi pomożesz – wyszczerzył się Black.
Harry westchnął, ale ruszył za przyjacielem na piętro, do pokoju Jamesa. Syriusz wyciągnął ze swojego kufra jakąś sporą paczkę i odwrócił się do blondyna.
- Chodźmy na zewnątrz.
- Po co jestem ci potrzebny? Co to jest? – dopytywał się Harry, gdy wychodzili tylnym wyjściem na dwór. Było mroźno, więc Willow otoczył ich barierą przed mrozem, bo oczywiście nie zabrali kurtek. Syriusz spojrzał na niego z uśmiechem.
- To prezent dla Jamesa. Kiedyś, dla żartów powiedziałem, że jak już zdobędzie Evans to specjalnie dla niego zrobię przyjęcie ze sztucznymi ogniami. Nigdy na prawdę nie wierzyłem, że się zejdą, ale teraz widzę, że są dla siebie stworzeni – powiedział Łapa i Harry nagle zauważył, że pod jego uśmiechem kryje się ból i niepewność. Coś gryzło Blacka i widocznie go raniło. – Mam nadzieję, że pomożesz mi rozstawić te piekielne rzeczy? Dwa lata temu, jak chcieliśmy z chłopakami „wysadzić” Hogwart w powietrze, to miałem poustawiać i ukryć sztuczne ognie na błoniach. Miałem z tym mały problem i niechcący podpaliłem jeden z nich. Dlatego nie chcę ich rozstawiać sam.
- Coś ci się wtedy stało? – zapytał miękko Harry.
- Miałem lekkie... poparzenia... – spojrzał na Willowa i westchnął. – No dobra, przeleżałem w skrzydle szpitalnym trzy tygodnie, bo skóra schodziła ze mnie jak z węża.
Harry skrzywił się lekko, ale zrozumiał lekki strach Blacka. Też wolałby nie iść samemu, tym bardziej, że na zewnątrz było już całkiem ciemno.
Willow nie będąc pewnym, jak się rozkłada sztuczne ognie, zostawił to Blackowi, ale nie oddalał się od niego bardziej niż o dwa kroki. Syriusz uporał się z zadaniem w ciągu piętnastu minut i wkrótce mogli wracać do ciepłego domu. Po drodze Łapa wyjaśnił Harry’emu, że będzie potrzebował jego umiejętności władania ogniem, by podpalić ognie i zarazem nie informować o planie dorosłych. Gdyby nie Harry, Syriusz musiałby poprosić pana Pottera, by ten zapalił fajerwerki. W końcu uczniowie nie mogli używać magii poza szkołą. No, chyba że jest się Panem Żywiołów...
Zanim weszli do domu Willow zatrzymał Blacka i popatrzył na niego poważnie.
- A teraz powiedz, co cię gryzie – zażądał i nie pozwolił Syriuszowi się zignorować, tarasując drzwi.
- Nic – odparł Black wzruszając ramionami. – Nie wiem, o co ci chodzi.
- Dobrze wiesz. Czemu jesteś taki smutny, gdy patrzysz na Lily i Jamesa. Zazdrościsz im?
- To nie tak, Harry. James był moim przyjacielem od zawsze. I teraz nagle... przestałem być dla niego tak ważny. Ważniejsza jest Lilka. Po prostu... Boję się, że już w ogóle nie będzie... no, nie wiem... – Syriusz westchnął. – To...
- Nigdy nie przestaniesz być jego przyjacielem – zapewnił Harry widząc, jak jego chrzestny się miota w słowach. – Uważasz, że przestanie się z tobą widywać? Przestanie robić wasze zwariowane kawały? Przecież znasz Jamesa. On...
- Nie rozumiesz! Jim starał się o Lily od pierwszej klasy. Teraz, gdy mu się udało... Wszystko inne przestanie mieć dla niego znaczenie – wyszeptał Łapa odwracając wzrok.
- Tak uważasz? Myślisz, że nagle miałby zacząć... mieć cię gdzieś? – spytał Harry, teraz rozumiejąc, dlaczego Łapa tak brutalnie przerwał parze powitanie.
- Nawet nie zauważył, że wyszliśmy – parsknął Syriusz z żalem w głosie. – Liczy się dla niego tylko Evans.
- Przestań, Syri. Jest zakochany. W końcu mu się udało. Powoli zacznie to wracać do normy.
- Sugerujesz, że się odkocha? – zapytał Black, a Harry z lekkim przerażeniem uświadomił sobie, że w jego tonie brzmi nadzieja.
- Mam nadzieję, że nie. Jest szczęśliwy. Ale jak Lily bardziej was polubi, na pewno będziecie często spędzać razem czas.
- To nie to samo – wymamrotał Syriusz. – Wszystko się teraz zmieni.
- Łapo, ty też się kiedyś zakochasz. James prawdopodobnie też to ciężko zniesie – powiedział Harry mając nadzieję, że przyszłość jednak ulegnie zmianie i Black będzie miał szansę poznać tą drugą osobę.
- Jasne – parsknął Syriusz. – Zostanę starym kawalerem z mnóstwem psów.
Harry zachichotał mimowolnie wyobrażając sobie taką wersję Syriusza. Cóż, z kotami Black by nie wytrzymał.
Nagle drzwi się otworzyły. Willow odwrócił się szybko i uśmiechnął się zaraz widząc roześmianą twarz Jamesa.
- Tu jesteście! Wszędzie was szukałem – wyszczerzył się chłopak, ale zaraz spoważniał, choć oczy mu błyszczały. – Mogliście powiedzieć.
- O czym? – zdumiał się Syriusz.
- No o was.
- Co? – jęknął Harry, już widząc, co dzieje się pod czupryną Rogacza. – To nie tak...
- Jasne, jasne – mruknął z niedowierzaniem Potter. – W takim razie nie chciałem wam przerywać. Ale jednak mogliście poinformować resztę.
- O czym ty bredzisz, Łosiu – dalej nie rozumiał Syriusz. – Piłeś już coś?
- Och, przede mną nie musicie udawać. Jak chcecie to nawet mogę pobłogosławić wasz związek.
Harry pokręcił głową, wzdychając.
- James, jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nie wiem, co sobie uroiłeś, ale...
- Czekaj, on myśli, że... – załapał Syriusz i zaraz zamilkł. Westchnął równie mocno, jak Harry i po prostu wyminął Rogacza ruszając do domu. – Harruś ma rację, Rogaty. Coś sobie uroiłeś.
Potter wzruszył ramionami stwierdzając, że on i tak wie swoje. Nawet, gdy się myli.
                                                                                  ***
Rozgardiasz. Tym jednym słowem można określić to, co się działo w salonie Potterów. Dorośli siedzieli cicho na jednej z kanap przed kominkiem i starali się nie słyszeć pisków Lily, śmiechu Jamesa i parsknięć reszty. Młodzież postanowiła zagrać w butelkę mimo obecności starszych czarodziejów. W tym momencie Syriusz miał za zadanie zrobić Lilce makijaż. Wyglądało to dość... strasznie, szczególnie, gdy Black użył czarnej szminki, którą dziewczyna dostała od niego na Święta, i pomalował nią jej powieki, całkowicie ignorując resztę, która próbowała mu wytłumaczyć, że tak się jednak szminki nie używa. Łapa stwierdził, że mimo wszystko wie lepiej i po chwili Lily miała czarne powieki, usta i mocną czerwień na policzkach. Widać jednak było, że dobrze się bawi.
Gdy Syriusz zakręcił butelką wypadło na Harry’ego. Willow wiedział, że Black chce mu zadać jakieś pytanie, więc przez chwilę zastanawiał się, czy jednak nie wybrać wyzwania, ale w końcu stwierdził, że wyzwanie w stylu Łapy mogłoby nie być do końca bezpieczne.
- Pytanie – powiedział cicho i westchnął, widząc zadowolony wyraz twarzy Syriusza.
- No, w końcu. A więc, od dawna chciałem o to spytać, więc spróbuj się wykręcić to nakopię ci do tyłka. Pytanie brzmi: w kim jesteś zakochany?
- Dlaczego chcesz to wiedzieć? I skąd w ogóle pewność, że w kimkolwiek jestem?
- Po pierwsze, nie wymiguj się, a po drugie... słyszałem parę razy jak mruczysz coś przez sen. Nie był to koszmar. Wiedziałbym, że śni ci się coś złego. Szeptałeś czyjeś imię, ale nigdy dostatecznie wyraźnie, bym zrozumiał. Dlatego pytam, w kim jesteś zakochany?
Harry westchnął cicho. Nie miał pojęcia, o co Syriuszowi chodzi. Owszem, od jakiegoś czasu ma te dziwne sny, ale czy śni mu się ktoś konkretny? Trochę to trudno określić, jeśli się nie pamięta snu.
- W nikim – odpowiedział z pewnością w głosie. Wszyscy zerknęli na fałszoskop, ale ten ani drgnął. Syriusz jęknął.
- Byłem pewny, że powiesz, że w Wouldzie.
- Co? Dlaczego niby? – zdumiał się Harry. Czyżby był tak oczywisty i Łapa zorientował się, że Lucas jest mu w jakiś sposób bliski?
- Właśnie, Łapo – dodał James. – Harry przecież nie jest gejem.
- To nie ważne czy jest, czy nie jest – powiedział Black nie zauważając rumieńców Willowa. – Would jest przystojny, a Harruś spędza z nim dużo czasu. Wcale nie musi być gejem, by się w nim zakochać.
James wyglądał jakby chciał się kłócić, ale przerwał im głos pana Pottera.
- Za dziesięć minut północ.
- Już? – zdumiał się Łapa i posłał dyskretne spojrzenie Harry’emu.
- Tak. Zaraz wyjdziemy przed dom i puścimy sztuczne ognie.
- A nie możemy wyjść najpierw za dom? – spytał słodko Syriusz robiąc oczy szczeniaczka.
- Po co? – zdumiał się pan Potter.
- Proszę?
- No niech będzie. Ale...
- To nic strasznego. Naprawdę.
Po chwili wszyscy wyszli na zewnątrz i zaczęło się odliczanie do północy. Syriusz dyskretnie pociągnął Harry’ego na bok i pokazał ukryty w śniegu ląt.
- Dasz rady podpalić?
- Spróbuję – odszepnął Willow, zerkając na wtulonych w siebie Lily i Jamesa.
- Ok, to na mój znak.
Syriusz cofnął się i stanął koło Lupina, który przyglądał mu się z ciekawością.
- Coś ty wymyślił, Łapo? – spytał cicho.
- Zobaczysz.
Spojrzał na Harry’ego i skinął głową. Chłopak zdjął rękawiczkę z dłoni i po paru sekundach udało mu się podpalić lont. W górę poleciały fajerwerki. Potterowie spojrzeli na Syriusza ze zdumieniem, ale zaraz skupili się na sztucznych ogniach, bo zaczął się z nich formować napis.

Drogi Jimmy, pamiętasz, co obiecałem ci jakiś czas temu?
No to masz swoje fajerwerki!
Miej się z nią dobrze i nie skapcaniej!!!
Liluś, nie bierz tego do siebie.

Napis wybuchnął, gdy wszyscy go przeczytali i na niebie pokazało się serce, przez które przebiegł jeleń i łania. Po sekundzie wszystko rozpłynęło się w mroźnym powietrzu.
James spojrzał na Syriusza z czymś nieokreślonym w oczach. Puścił powoli Lily, po czym rzucił się na przyjaciela przytulając go mocno.
- Łapo, jesteś najlepszym przyjacielem jakiego mogłem sobie zamarzyć – wyszeptał łamiącym się lekko głosem. – Sam to...?
- Harruś mi trochę pomógł – powiedział Black i odsunął się od Pottera. – Obiecałem ci przecież fajerwerki.
- Myślałem, że w żartach, ale... dziękuję.
- Swoją drogą – zaczął lekko zamyślony Lupin. – Zastanawiam się, skąd Łapcio zna takie słowo jak „skapcanieć”.
- Poszukałem w słowniku – burknął Black. – Jakoś „skapcieć” mi nie pasowało.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Tak podejrzewałem, że bez słownika byś na to nie wpadł – zachichotał Lupin uśmiechając się szeroko.
- Ajć, Remi – oburzył się teatralnie Syriusz. – Wątpisz w moją inteligencję?
- Um... Tak – stwierdził Lupin po momencie namysłu.
Syriusz westchnął cierpiętniczo, ale stwierdził, że inaczej policzy się z Lupinem za tą zniewagę. Tym razem zostawi sobie zemstę na później.
Po paru minutach pan Potter zaprowadził ich na przód domu i tam odpalił kolejne sztuczne ognie, które układały się w ładny napis:

Szczęśliwego Nowego Roku!!!

Harry patrzył na rozbłyskujące światła z lekką nostalgią. Pomyślał, że chciałby w tym momencie znajdować się w Hogwarcie, w swoich czasach, mając koło siebie Rona i Hermionę i wielu innych. Tęsknił za nimi, mimo że nie cały czas miał szansę o nich myśleć. Chciałby, żeby jego przyjaciele mogli zobaczyć to, co on teraz widział. Chciałby, żeby mieli możliwość witać kolejny nowy rok, nie musząc ukrywać się w jakiś dziurach i myśląc tylko o tym, że zaraz mogą zaatakować śmierciożercy. Miał nadzieję, że przyszłość dalej dla niego istnieje i że jest w bardziej kolorowych barwach, niż była.
**********************************************************************************
* około 3 metry
** około 1,8 metra

^^^
Komentujcie i nie zapomnijcie odpowiedzieć na pytanie :D

7 komentarzy:

  1. Osobiście jestem za parą Remus/Syriusz ;)
    EKP

    OdpowiedzUsuń
  2. Och ja też preferuje parę Syri/Remi, ale tu chyba będzie ciężko nawrócić Łapę na Lunatyka...
    Fajny rozdział, pozdrawiam F :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pasowali by do siebie tez tak sadze

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem na tak! Złoty brzęczyk i te sprawy! Syri x Remi OTP <3 A co do rozdziału, jest cudowny... Jak zawsze zresztą.
    Weny, weny i jeszcze raz weny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    wspaniały czas, Kaspran trafił do świętego munga, i te fajerweki przepięknie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    wspaniały rozdzial, uchu Kaspran trafił do świętego munga, i te fajerweki były przepięknie... ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejka,
    wspaniały rozdzial, fajerweki były przepięknie... no i Kaspran znalazł się już w Świętym Mungu...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń