Cześć ludzie i nieludzie!
Obiecałam rozdział wcześniej i jest wcześniej (co prawda miał być w piątek, ale okropnie źle mi się ten rozdział pisało). Kolejny pojawi się dopiero za jakieś dwa-trzy tygodnie, bo muszę go dobrze przemyśleć. Będzie wyjaśniał pewne sprawy i muszę go dobrze napisać ;)
W zakładce "Informacje " macie mój numer gg i e-mail. Jeśli chcielibyście dostawać powiadomienia o rozdziałach to napiszcie.
Liczę na jak największą ilość komentarzy :D
^^^
Tydzień wolnego minął im okropnie szybko i nagle okazało
się, że trzeba wracać do szkoły.
Gdy weszli do Wielkiej Sali, Harry od razu zauważył, że
coś jest nie tak. W pomieszczeniu wrzało jak w ulu. Nim zdążyli usiąść, do
Jamesa podbiegła jakaś dziewczyna z czwartego roku. Aż podskakiwała z
ekscytacji.
- Dumbledore ogłosił, że jutro jest mecz! Gryffindor
kontra Slytherin!
- Co? Ale jak to? Mecz miał być za dwa tygodnie.
- Ale dyrektor go przełożył.
- Mieliśmy tylko dwa treningi – zaniepokoił się starszy
Potter.
- Daj spokój, Jim. Drużyna nie zmieniła się od zeszłego
roku. Nie masz się co martwić.
Nim zdążył odpowiedzieć, dziewczyna pobiegła do reszty
drużyny Gryfonów. Rogacz westchnął z frustracji i usiadł na swoim stałym
miejscu.
- Nie masz się co martwić, Rogaś – stwierdził Syriusz. –
Latacie przecież jak w zegarku. Takiej drużyny nie mieliśmy od dawna!
- Ech, no niby tak, ale...
- Żadnych „ale”! Jedz. Mecz to będzie dla was pestka.
^^^
- To co robimy? – spytał Syriusz, gdy już rozpakowali
swoje kufry w dormitorium.
- Może pójdziemy do Hagrida? – zaproponował James. –
Dawno go nie odwiedzaliśmy, a chciałbym choć przez chwilę nie myśleć o meczu.
- Świetny pomysł! – wyszczerzył się Black. – Idziesz,
Luniu?
- Idźcie beze mnie. Muszę dokończyć esej na zaklęcia.
- Ale przecież miał być do oddania na za dwa tygodnie –
skrzywił się Rogacz.
- Ja z wami pójdę – uśmiechnął się Harry. Chciał „poznać”
Hagrida, bo przecież w tych czasach go nie zna.
- Okej, w takim razie możesz sobie tu siedzieć, Luniu –
stwierdził z obrażoną miną Syriusz i chwycił Willowa za ramię, wyprowadzając go
z pokoju. James wywracając oczami, ruszył za nim.
^^^
Szli korytarzem, rozmawiając wesoło, gdy na ich drodze
stanęli Nott i Avery z wrednymi uśmieszkami na twarzach.
- Nie uważacie, że głupio robicie? – zagadnął ten
pierwszy, z błyskiem w oku.
- No. Waszemu szukającemu mogłoby się coś przypadkiem...
stać – dodał drugi.
- Dotknijcie go, a... – syknął Syriusz sięgając po różdżkę.
Ślizgoni zrobili to samo.
Zaatakowali nagle i Harry jak w zwolnionym tempie
widział, że nieznane mu zaklęcie mknie w stronę Jamesa i uderza w niego z całą
mocą. Rogacz poleciał do tyłu i upadł na podłogę przestając się poruszać.
- Sukinsyni! – syknął wściekły Black mierząc w przyszłych
Śmierciożerców różdżką, ale Harry chwycił go mocno za ramię.
- Co jest, Black? – zaszydzili Ślizgoni. – Dajesz sobą
kierować temu małolatowi?
Łapa szarpnął się lekko, ale Willow wzmocnił uścisk.
Zrobił krok do przodu, a gdy spojrzał na przeciwników, jego oczy stały się
zupełnie białe. Gwałtowny podmuch powietrza posłał dwójkę Ślizgonów na podłogę
parę metrów dalej. Syriusz spojrzał na nich z wrednym uśmieszkiem.
- Chyba go nie docenialiście – stwierdził i wraz z Willowem
odwrócił się, by pomóc Jamesowi.
Harry ukląkł przy chłopaku i poklepał go delikatnie po
policzku.
- Jim, wstawaj. Budź się.
Nagle zmarszczył brwi. Pochylił się lekko i przyłożył
ucho do ust Rogacza, patrząc na jego klatkę piersiową. Zbladł nie wyczuwając
oddechu.
- Czym wyście w niego rzucili?! – krzyknął, do
zbierających się z ziemi Ślizgonów. – On nie oddycha!
Syriusz słysząc to rzucił się z pięściami na chłopaków,
kompletnie zapominając o różdżce.
- No, James, przestań. Musisz oddychać. Musisz żyć. Jeśli
teraz umrzesz to ja... ja się nie urodzę, James. No, dalej, budź się – szeptał
przerażony Harry. Przyłożył palce do szyi starszego Pottera, ale nie wyczuł
pulsu. Jęknął mając ochotę położyć się koło przyszłego ojca i rozpłakać się.
Starał się przypomnieć sobie jakiekolwiek zaklęcie, które mogłoby mu teraz
pomóc, ale nie był w stanie. Nagle przypomniał sobie mugolską podstawówkę i
lekcje pierwszej pomocy. Skoro James nie dostał Avadą Kedavrą, to może uda mu
się przywrócić mu oddech.
Ale...
Jeśli nic nie zrobi – James umrze. Jeśli zrobi coś nie
tak – James może i tak umrzeć. Ale jeśli mu się uda – James będzie żył.
Wziął drżący oddech i rozpiął szatę Pottera na piersi.
Jak to było? Ach! Trzydzieści uciśnięć i dwa wdechy.
Z niepewną miną położył jedną dłoń na końcu mostka
Pottera, nakrywając ją drugą i splatając palce. Zaczął równo uciskać, licząc w
myślach. Nawet nie zauważył, kiedy po jego policzkach popłynęły łzy.
- Trzydzieści – szepnął zdławionym głosem i delikatnie
odchylił głowę Jamesa zatykając mu nos. Wdmuchał mu powietrze do płuc, patrząc
jak jego klatka piersiowa unosi się lekko.
Słyszał, że parę metrów dalej Syriusz i Ślizgoni głośno
się biją i miał nadzieję, że zwróci to uwagę któregoś z nauczycieli.
Jego błagania zostały wysłuchane dopiero dziesięć minut
później. Usłyszał narastające krzyki McGonagall. Jęknął doliczając do
trzydziestu i znowu robiąc dwa wdechy w usta Jamesa.
- Panie Willow, co się...? – zdumiony głos Minervy
rozległ się parę kroków dalej. Spojrzał na nią załzawionymi oczami. Kobieta
widocznie zrozumiała, co robi, bo podeszła szybko bliżej i wyjęła różdżkę. –
Proszę się odsunąć, panie Willow – powiedziała surowo, ale prawie natychmiast
złagodniała, gdy kolejne łzy zaczęły spływać po policzkach chłopca. –
Spokojnie, Harry. Jakim zaklęciem dostał?
- N-nie wiem – wyjęczał ocierając twarz rękawem szaty. –
Oni czymś w niego rzucilo i on... nie oddycha i...
- Spokojnie, będzie dobrze – kobieta zaczęła machać
różdżką nad ciałem Rogacza. Syriusz podszedł bliżej ignorując zbierających się
z ziemi Ślizgonów. Miał rozciętą wargę.
- Pani profesor, czy on...?
- Niech się pan zajmie panem Willowem, panie Black. Robię
co mogę.
Łapa chwycił delikatnie chłopca i podniósł go z klęczek.
Harry natychmiast przylgnął do jego klatki piersiowej starając się nie
rozpłakać ponownie. Było mu słabo i duszno. Oparł się mocniej o Blacka mając
mroczki przed oczami.
- Syri...
- Tak? – Black spojrzał na chłopaka w momencie, w którym
ten osunął się bezwładnie w jego ramionach. – Harry, co ci jest? Pani profesor!
- Prawdopodobnie stracił przytomność z powodu szoku i
niedotlenienia organizmu. Zanieś go szybko do pani Pomfrey – powiedziała
kobieta nadal machając różdżką nad poszkodowanym chłopakiem. Nagle ciało Jamesa
podskoczyło lekko i gryfon w końcu wziął samodzielnie oddech. Profesorka
westchnęła z ulgą.
- Chodźmy z obydwoma do pani Pomfrey.
^^^
Harry przebudził się, czując delikatne klepanie na
policzkach.
- No już, budź się, Harruś – usłyszał przestraszony głos
Syriusza. – Pani Pomfrey, dlaczego on się nie budzi?
- Obudzi się jak dojdzie do siebie, panie Black. Proszę
spróbować nawiązać z nim kontakt.
- Syrii... – wymamrotał Willow po paru sekundach. Uchylił
powieki zerkając na przyszłego ojca chrzestnego.
- Jak dobrze, że się obudziłeś – odetchnął Black. – Pamiętasz
wszystko?
- Tak. Co z Jamesem?
- Śpi – uśmiechnął się Łapa, ale zaraz zmarkotniał. – Ale
obawiam się, że jutrzejszy mecz będziemy musieli oddać walkowerem.
- Niekoniecznie – mruknął Lupin nagle pojawiając się w
zasięgu wzroku Harry’ego. – Jak się czujesz?
- Dobrze. Już nic mi nie jest.
- Myślałem, że przy tobie nie dadzą się sprowokować –
westchnął Lunatyk. – Gdybym wiedział, że są aż takimi idiotami to bym z wami
poszedł.
- To nie my zaatakowaliśmy – oburzył się Syriusz.
- Tak, wiem, ale moglibyście od razu ich zignorować, a
nie dyskutować z nimi.
- Dobrze, nieważne. Jim żyje, Harry również, więc
wszystko jest ok. Musimy wymyślić, co zrobić z szukającym na ten mecz!
- Przecież Harry może zagrać – stwierdził Lupin.
- Co? Ale...
- W sumie czemu by nie – ożywił się Black. – Latasz tak
dobrze jak James, parę razy wygrałeś z nim w Quidditcha u Potterów...
Przefarbujemy cię jeszcze na czarno i nie będzie wielkiej różnicy – wyszczerzył
się Syriusz.
Remus spojrzał na niego z rozbawieniem.
- Wszystko okej, ale farbowanie to już chyba lekka
przesada.
- Może i racja. To jak będzie, Harry? Zagrasz?
^^^
Harry wrzucał wszystkie swoje ubrania z powrotem do
kufra, po tym jak wyciągnął z samego dołu miotłę. Nie był pewny, czy to
Dumbledore ją załatwił, czy też ktoś inny, ale nie obchodziło go to. Nagle
usłyszał cichy brzdęk jakby coś metalowego upadło na kamień. Rozejrzał się i
dostrzegł wisiorek, który znalazł na dnie jeziora. Inicjały „AS” nadal go
intrygowały. Chwycił błyskotkę do ręki przyglądając jej się z bliska. Ciekawiło
go to, do kogo należał. W końcu westchnął i delikatnie schował naszyjnik między
koszulki. W tym samym momencie do pokoju wpadł Syriusz.
- Gotowy?
- Chyba tak – uśmiechnął się choć z lekką niepewnością.
Miał wrażenie, że stresuje się bardziej niż przed swoim pierwszym meczem. Razem
z Lupinem i Blackiem ruszył do Wielkiej Sali, by zjeść śniadanie. Syriusz
uprzedził go, że nikt nie wie, że on ma zastąpić Jamesa, ale dodał też, że
jeśli ktoś się będzie sprzeciwiał to Łapa osobiście się z nim policzy.
Wchodząc do Wielkiej Sali, Harry zauważył, że wszyscy
zwrócili oczy ku niemu.
- Black, a gdzie Potter? – krzyknął jakiś Gryfon.
- Przykro mi to mówić, ale James jest w skrzydle
szpitalnym – powiedział Syriusz i zaraz skrzywił się słysząc radosny wrzask
Ślizgonów. – Nie cieszcie się tak! Mamy zastępcę!
- Kogo? – spytała dziewczyna, która wczoraj przekazała
Jamesowi wiadomość.
- Harry’ego. Nie rób takiej miny, Missy. On świetnie gra.
- James jest kapitanem i...
- Naprawdę zależy ci na wysłuchiwaniu mowy przedmeczowej
Jamesa? –spojrzał na nią z uniesioną brwią.
Dziewczyna westchnęła.
- Mam nadzieję, że jest choć w połowie tak dobry w
Quidditcha, co słodki.
^^^
W szatni wrzało, ale gdy Harry do niej wszedł wszyscy
ucichli. Patrzyli na niego nieprzychylnie. Postanowił to zignorować, chwycił
strój i zaczął się w niego przebierać. Poczuł delikatny podmuch magii na
plecach, kiedy na czerwono-złotym stroju pojawiło się jego nazwisko. Westchnął
cicho próbując się zrelaksować. W końcu odwrócił się w stronę drużyny.
- Zamierzasz nam strzelić jakąś mowę? – spytał
czarnowłosy chłopak siódmego roku,
który, według relacji Syriusza, grał na pozycji obrońcy.
- Nie jestem Jamesem, a co za tym idzie – waszym
kapitanem. Moim zadaniem w tym meczu jest tylko złapać znicz. Wy wiecie jak
dobrze grać i nie potrzebujecie do tego przemowy kapitana.
Od strony boiska doszły ich głośne krzyki kibiców.
- Ślizgoni wlecieli na boisko – stwierdził Harry. – Chyba
nie powinniśmy kazać im czekać, prawda?
Na twarzach członków drużyny pojawiły się lekkie
uśmiechy.
- Racja. Dajmy im popalić.
Harry wyszczerzył kiełki i razem z resztą drużyny wleciał
na boisko.
- A więc jednak to prawda – rozległ się głos komentatora,
gdy Gryfoni okrążali boisko. – Harry Willow zastąpi dzisiaj Jamesa Pottera na pozycji
szukającego. Z tego, co mi wiadomo nasz najlepszy szukający jest w skrzydle
szpitalnym z niewiadomych powodów. Myślę, że to ma związek z dwójką
zawieszonych Ślizgonów. Dobrze im tak! Powinni zgnić w lochach i...
- Mecz, Simphone, komentuj mecz! – syknęła McGonagall.
- Ale jeszcze się nie zaczął! Znaczy... Oczywiście, pani
profesor – wymamrotał, pod wpływem wzroku kobiety.
- Dobrze. Kapitanii, podajcie sobie ręce – powiedziała
pani Hooch, kiedy wylądowali dookoła niej, ale zaraz się zakłopotała. Nim zdążyła
coś dodać czarnowłosy Obrońca Gryfonów, pchnął Harry’ego w jej stronę.
- No idź – mruknął do niego.
Willow zarumienił się lekko, ale ruszył dumnym krokiem do
kapitana Ślizgonów. Uścisk jego ręki prawie zmiażdżył mu palce, ale nie pokazał
tego po sobie. Chwilę później wszyscy wznieśli się w powietrze, a nauczycielka
latania dała znak do rozpoczęcia gry. Willow wzniósł się nieco wyżej niż reszta
rozglądając się czujnie. Przez chwilę obserwował grę widząc kątem oka, że drugi
szukający w ogóle się nim nie interesował. Widocznie nie widział w nim
zagrożenia.
Nagle jego uwagę przykuł delikatny ruch w okolicach
Zakazanego Lasu. Owe coś było za daleko, by dokładnie wiedział, co to, ale był
niemal pewny, że to ten nieznajomy mężczyzna, którego widział u Potterów.
Zdusił w sobie chęć polecenia za nim i skupił się na szukaniu znicza, jednak co
chwila zerkał na obcego. W którymś momencie mężczyzna zniknął i Harry odetchnął
lekko. Miał nadzieję, że nieznajomy nie pojawił się tu, by zrobić komuś
krzywdę.
Gdy dostrzegł znicza momentalnie wiedział, że wygrał.
Jego przeciwnik był parę stóp dalej odwrócony tyłem do latającej piłeczki,
która właśnie przelatywała blisko trybun nauczycieli. Harry przyspieszył, kątem
oka widząc, że Ślizgon go nie dostrzegł. Leciał z wielką prędkością w stronę
nauczycieli, wpatrzony w złoty punkcik. Musiał zrobić gwałtowny unik przed
tłuczkiem, później beczkę i...
- TAK! Willow ma znicz! Gryffindor wygrywa! – wydarł się
komentator.
Harry wisiał przez moment do góry nogami tuż nad głowami
rozbawionych profesorów ściskając w ręku złotą piłeczkę. Wyszczerzył się do
Woulda i zawrócił, chwytając mocno rączkę miotły i szybko zbliżając się do
trybun Gryfonów. W locie przybił Syriuszowi i Remusowi piątkę (Peter nie
doskoczył) i pognał w stronę drużyny. Szykowała się impreza.
^^^
Harry wraz z Syriuszem i Remusem pędził w stronę skrzydła
szpitalnego, z radosnymi uśmiechami na twarzy. James podobno już się obudził i
był okropnie przygnębiony tym, że przez niego Gryffindor przegra mecz.
Wpadli do szpitala z wielkim hukiem, bo Black potknął się
o próg i próbował ratować się przed pocałowaniem podłogi. James siedzący na
łóżku z niemrawą miną, spojrzał na nich z politowaniem.
- Aż tak bardzo się spieszycie, by mi powiedzieć, że
przeze mnie przegraliśmy mecz?
- Co ty pieprzysz, Jim? Wygraliśmy! – wykrzyknął Syriusz.
- Ale... Jak to?
- Musisz koniecznie podziękować Harrusiowi, Jimmy. Gdyby
nie on, musielibyśmy oddać mecz walkowerem.
- Zagrałeś za mnie? – spojrzał na Willowa z uniesioną
brwią. – I na dodatek wygrałeś?
Gdy Harry niepewnie skinął głową, starszy Potter
natychmiast rozpromienił się i wyszczerzył.
- W takim razie wiszę ci piwo kremowe w Trzech Miotłach!
^^^
Komentujcie ;)
Siedzę i myślę:,,A wejdę zobaczę może wstawila,może nie" i bardzo miła niespodzianka.Rozdział jeden z lepszych.Wiedziałam,że Luniowi przyjdzie na myśl,żeby Harry zagrał zamiast Jamesa.Życzę weny i z niecierpliwością czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle znakomity i jak zwykle nie mogę się doczekać kolejnego. Jestem niezmiernie ciekawa kto okaże się być tajemniczym nieznajomym oraz jeszcze kilku innych rzeczy jak na przykład to czy Harry powie huncwotom o tym, że jest z przyszłości a jak tak to kiedy? Zachwyciłaś mnie swoim opowiadaniem i mam nadzieję, że wena dopisze i już wkrótce pojawi się kolejna notka :)
OdpowiedzUsuńWeny, weny i jeszcze raz weny!
Świetny rozdział i fajnie że Harry zagrał w tym meczu !!! Czekam na kolejny rozdział!!!
OdpowiedzUsuńże ja znowu nie skomentowałam?! kurczę, a myślałam, że to juz zrobiłam :D wystraszyłam się trochę, co bedzie z Jamesem, ale na szczęście jest ok, uffff :D No i ten mecz, był super! uwielbiam Quidditcha, a twój opis meczu był niebywale wciągający! teraz czekam oczywiscie na ciąg dalszy i proszę bardzo, dodaj nowy rozdział szybko :]
OdpowiedzUsuńK.
Zgadzam się w pełni z tym, że James jest winny kremowe młodemu, ale raczej nie tylko za złoty znicz a raczej za dzikie próby uratowania mu życia. Naprawdę przeraziłam się kiedy Harry miał ten atak, czyżby było możliwe, że obaj chłopcy byli tylko krok od śmierci??? Zastanawiam się też czy ten tajemniczy mężczyzna jest jakoś związany z tajemniczym naszyjnikiem znalezionym w jeziorze, ewentualnie z nieznajomą postacią ze snu, tego z wizyty u "dziadków". Gryfoni mieli szczęście w tym nieszczęściu trafił im się najlepszy zastępca spośród możliwych. Eh, nie wiem co jeszcze napisać porucz tego co oczywiste: JESTEM JAK ZAWSZE ZACHWYCONA KOLEJNYM ROZDZIAŁEM. Życzę powodzenia, weny, zdrowia i wszystkiego co może się przydać przy pisaniu kolejnego rozdziału. Piszę więc "do przeczytania" ;D, czekając cierpliwie na ciąg dalszy... :)
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńdroga autorko postanowiłam tutaj napisać teraz, abyś przypadkiem nie pomyślała, że zrezygnowałam z czytania, niestety nie mam kiedy czytać i nie wiem kiedy znajdę ten czas, ale jak tylko mi suę uda wydębić choć parę minut to nadrobię te zaległości...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Witam,
OdpowiedzUsuńciekawe dlaczego dyrektor przyspieszył termin meczu, Ślizgoni chcieli wyeliminować Gryfindor, ale pojawił się Willow i pokazał, że jest urodzonym szukającym.....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, zastanawiam się dlaczego dyrektor przyspieszył termin meczu... no Ślizgoni chcieli wyeliminować Gryfindor, ale niestety nic z tego... pojawił się Willow i pokazał, że jest urodzonym szukającym... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
No to się podpisali trzymaj się weny
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńwspaniale, zastanawia mnie kwestia tego przyspieszenia terminu meczu... no, no... nieładnie Ślizgoni chcieli wyeliminować Gryfindor, ale niestety nic z tego... pojawił się Willow i pokazał, że jest urodzonym szukającym... ;)
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza