piątek, 31 lipca 2015

24. Tydzień szaleństw


Hej ludzie!
Jak tam wakacje? Mam nadzieję, że ciepłe ;)

Ten rozdział chcę zadedykować specjalnie EKP, Mice i Natalii Traliszewskiej za ich komentarze. Wiele dla mnie znaczy każda opinia, więc dziękuję wam.
A teraz zapraszam do czytania :D

Zbetowane przez EKP 
^^^
Harry patrzył w szoku na ogromny dom z czerwonej cegły, wielki, dobrze utrzymany ogród i wysoki żywopłot, odgradzający dom od reszty świata. Budynek był dwupiętrowy i wyglądał na bardzo drogi. Wszystko dookoła pokazywało, że mieszka w nim ktoś bogaty.
- Tu mieszka Jim? – wymamrotał, nie zdając sobie sprawy z tego, że wypowiedział pytanie na głos.
- Tak. Jesteśmy aktualnie na obrzeżach małego miasteczka, zwanego Doliną Godryka – uśmiechnął się pan Potter, patrząc na chłopca błyszczącymi oczami.
- Ten dom jest... Wow – wydusił Harry. Zastanawiał się tylko, dlaczego jego rodzice będą mieszkać w mniejszym domku jednorodzinnym, a nie w tej willi? Może James nie lubi tego domu? Tylko dlaczego?
Nie miał szans się nad tym głębiej zastanowić, bo za jego plecami rozległ się cichy trzask, huk upadających ciał i cierpiętnicze jęki. Charles odwrócił się i spojrzał z rozbawieniem, na wstających nastolatków. Pani Potter stała nad nimi, a jej usta drżały, od powstrzymywanego śmiechu. Jako jedyna nie przewróciła się po podróży świstoklikiem. Harry uśmiechnął się i zrobił taki ruch jakby chciał zsunąć się z rąk pana Pottera, lecz ten tylko chwycił go mocniej. Rozbawienie zniknęło z jego twarzy ustępując miejsca zaniepokojeniu.
- Liz, Harry wygląda coraz gorzej. Lepiej chodźmy szybko do domu.
Kobieta skinęła głową i pomogła otrzepać się Jamesowi z kurzu, na co ten skrzywił się lekko. Ruszyli drogą wyłożoną chrzęszczącym żwirem. Lily i Snape rozglądali się z zaciekawieniem po sporym ogrodzie, a Huncwoci rozmawiali przyciszonym głosem. Harry przymknął oczy czując, że utrzymywanie ich otwartych, jest coraz trudniejsze. Jak przez mgłę zauważył, że dotarli do drzwi wejściowych, a przez nie do sporego, jasnego holu. Na przeciwko wejścia znajdowały się szerokie schody na piętro, po prawej był salon z płonącym kominkiem, a po lewej jadalnia wielkości małej sali balowej, z której mona było przejść do kuchni.
Pani Potter zawołała dwa skrzaty domowe prosząc, by wstawiły do pokoju Jamesa trzy dodatkowe łóżka, a kolejny pokój przygotowały dla Lily.
- Ale, mamo, jak to trzy? Remus, Syriusz, Harry i Sn... Severus to cztery.
- Wolałabym, żeby Harry spał dzisiaj w naszym pokoju. Nie wygląda dobrze, a chciałabym być pewna, że nie poczuje się gorzej. Jak mu się polepszy, to do was dołączy.
- Ale ja się dobrze czuję – zaoponował Willow, przytomniejąc lekko i szarpnął się, by stanąć o własnych  siłach. Charles jednak tylko wzmocnił uścisk.
- Na razie nie masz nic do gadania. Nie chcemy mieć cię później na sumieniu – stwierdził pan domu.
Huncwoci marudzili jeszcze przez chwilę, ale w końcu wzięli swoje bagaże, które wróciły do swoich rozmiarów i ruszyli na górę, by opanować pokój Rogacza. Snape stał przez moment niepewny, ale po chwili wziął się w garść i poszedł za Gryfonami.
- Rozpakujcie się i zejdźcie na obiad! – krzyknęła jeszcze za nimi Elizabeth.
Charles spojrzał na nią z lekkim uśmiechem, ale zaraz spoważniał.
- Zaniosę Harry’ego do naszego pokoju i podam mu eliksir przeciwgorączkowy. Pomfrey twierdziła, że gorączka jest efektem nagłych zmian temperatury, i że najlepiej będzie, jeśli Harry położy się spać.
- W porządku. Jak się obudzisz, Harry, to zawołaj Uszatka. Jest skrzatem i przyniesie ci coś do jedzenia, dobrze? – zapytała blondynka gładząc go lekko po włosach. Willow skinął głową mimowolnie przymykając oczy z zadowolenia.
- Dobrze, proszę pani – mruknął w ostatniej chwili gryząc się w język, by nie powiedzieć „babciu”.
Chwilę później pan Potter niósł go po schodach na piętro. Korytarz wiódł w prawo lub lewo. Mężczyzna ruszył tym pierwszym. Przy drugich drzwiach zatrzymał się, i otworzył je ramieniem. Pokój był duży i przestronny, utrzymany w czerwonych i jasnobrązowych kolorach. Okno naprzeciwko drzwi zajmowało prawie całą ścianę i pokazywało widok na tył domu. W oddali widać było duży sad, parę grządek z warzywami i krzewów owocowych, a jeszcze dalej słupki z boiska do Quidditcha.
Przy lewej ścianie stało wielkie łóżko z baldachimem,  z czerwono-złotą pościelą. Po obu stronach stały mahoniowe szafki nocne (po lewej od Elizabeth – zawalona różnymi kosmetykami, książkami i pergaminami, a po prawej od Charlesa z dokumentami i bielizną, Harry wolał nie wnikać czy czystą). Naprzeciwko łoża było magiczne okno, przez które można było zobaczyć ośnieżone szczyty gór. Koło niego stało dostawione łóżko dla Harry’ego. Pościel miała kolor ciemnego fioletu. Willow wręcz zatonął w niej, gdy pan Potter ułożył go na materacu. Mężczyzna zniknął na moment w innych drzwiach, które prawdopodobnie prowadziły do łazienki i po chwili wrócił z niewielkim pudełkiem na eliksiry. Wyjął z niego jeden i podał chłopcu. Harry wypił bez sprzeciwu i ułożył się wygodnie na miękkiej poduszce.
- Spróbuj teraz zasnąć, Harry. Jakby coś się działo, zawołaj Uszatka – powiedział czarnowłosy i zasłonił zasłony na prawdziwym oknie. Po chwili wyszedł, a w pokoju zapanował przyjemny mrok. Magiczne okno zaczęło pokazywać noc na wielkim polu pszenicy.
^^^
Stał na błoniach płonącego Hogwartu, a wokół niego panował istny chaos. Rozejrzał się zdezorientowany po panikujących uczniach wskazujących rękami na drzwi wejściowe. Ogień w tamtym miejscu został już prawie ugaszony. Dopiero po paru sekundach zdał sobie sprawę, że nie wskazują na drzwi tylko na ciało leżące niedaleko nich. Jego serce stanęło na moment, gdy zobaczył, kto to. Puścił się biegiem w tamtą stronę.
- Profesorze! – krzyknął, ale mężczyzna i nauczyciele obok niego nawet nie drgnęli. Co więcej wyglądało na to, że w ogóle go nie widzą.
Upadł na kolana obok poparzonego profesora i już chciał odgarnąć resztki grzywki z jego czoła, gdy... jego ręka przeszła przez włosy jakby to, co się działo, nie było materialne.
Spojrzał na panią Pomfrey, która rzucała zaklęcia na Lucasa ze skupioną miną.
- Jest w złym stanie, ale wyliże się. Trzeba wysłać wiadomość do uzdrowicieli ze św. Munga – stwierdziła.
Patrzył jak Dumbledore wstaje, otrzepuje lekko szatę i już miał się teleportować, gdy zatrzymał go James.
- Lily nie ma! – wysapał chłopak. – Mówiła, że idzie do biblioteki ze Snapem, a teraz jej nie ma.
Wstał z przerażoną miną, ale w głębi siebie wiedział, że nie jest w stanie nic zrobić. Ogień go nie parzył, trawa pod jego stopami nie łamała się. Był niematerialny; czymś w rodzaju ducha.
Minuty ciągnęły się dla niego jak godziny. W końcu zobaczył, że Lily i Severus zostali wyciągnięci z płonącego zamku. Łzy zebrały się w jego oczach.
- Żyją! – krzyknął jakiś auror. – Ale są w krytycznym stanie. Szybko!
Dwójka mężczyzn przebiegła obok niego, a dwa lewitujące, nieruchome i poparzone ciała zaraz za nimi. Zamknął  na moment oczy, by pozbyć się tego przerażającego widoku, a gdy je otworzył...
Stał w holu Potter’s Mansion. Z kuchni dochodziły do niego odgłosy rozmowy, więc skierował się do tamtego pomieszczenia. Kuchnia nie była bardzo duża, ale za to przytulna. Na środku stała kuchenna wyspa*, przy której rozmawiała trójka Huncwotów. Przy blacie krzątał się skrzat, przygotowujący deser dla chłopaków.
- Rogaś, nie przejmuj się – Black położył dłoń na ramieniu przyjaciela. – Uzdrowiciele mówili, że wyjdzie z tego. Następnym razem ją poprosisz, by z nami nocowała.
- Może nie być kolejnego razu, Łapo. Ona mnie nie cierpi. Chciałbym żeby choć raz się do mnie uśmiechnęła – wymamrotał Potter, kładąc głowę na blacie.
- Będzie dobrze, Rogaty. A tak w ogóle, to kiedy wracają twoi rodzice?
- Za jakieś... trzy, cztery godziny – odparł chłopak, zerkając na zegar. – Mamy czas, by zjeść lody i odwiedzić sad.
- Nie jest już za późno na owoce? – spytał Lupin. – Przecież jest październik.
- Nie. Mama znalazła specjalne zaklęcie i wszystko owocuje prawie cały rok.
- O! To ja zamawiam sobie tą dużą, zieloną miskę na maliny! – krzyknął Syriusz, zrywając się z miejsca.
- Nie ma mowy, Black! Ona ma dwadzieścia litrów! – oburzył się Rogacz.
Cała trójka wpadła do jadalni nie zauważając jego stojącego w drzwiach. Zatrzymali się gwałtownie, gdy w holu rozległ się trzask teleportacji. Huncwoci zerknęli na siebie ze zdumieniem.
- Co jest grane? To chyba za wcześnie na twoich rodziców – stwierdził Syriusz.
Wpadli do holu, a on zaraz za nimi. Pan Potter klęczał na ziemi, jego oczy były wypełnione bólem.
- Jim... synku... wybacz nam...
- Tato?
Mężczyzna, który trzymał się kurczowo za brzuch, pokazał synowi dłoń. Była czerwona od krwi.
- Był atak... twoja mama... przepraszam...
Ostatnie błyski zniknęły z oczu mężczyzny i ten osunął się martwy na podłogę. James stał na moment porażony sytuacją.
- Tato...? – jęknął cicho. Podszedł powoli do ojca i upadł przy nim na kolana. Pierwsze łzy popłynęły po jego twarzy. – Nie... Tatusiu!
Harry stał sparaliżowany nie wiedząc do końca, co się właściwie dzieje. Nagle do jego uszu doszedł głośny, wibrujący głos.
- Tam gdzie jest śmierć, musi być śmierć...
Rozejrzał się dookoła, ale nie zobaczył nikogo.
- Kim jesteś?! Gdzie jesteś?!
Sceneria zmieniła się gwałtownie. Już nie stał w holu domu Potterów, ale przy burcie ogromnego statku zamkniętego w butelce dryfującej po oceanie. Sapnął z szoku i cofnął się o krok. Kiedyś już śnił o tym statku. Odsunął się powoli i wtedy ujrzał jego...
^^^
Obudził się gwałtownie aż siadając z wrażenia. W głowie cały czas odbijały mu się słowa nieznajomego oraz jego twarz. Mężczyzna (a może kobieta?) nie miał twarzy, ale zarazem miał ich nieskończenie wiele. Harry oddychał szybko nie mogąc się pozbyć tego obrazu. Czuł, że drży. Delikatna dłoń na ramieniu sprawiła, że podskoczył.
- Harry? Co się dzieje, dzieciaku? – miękki i uspokajający głos Charlesa, rozbrzmiał w ciemności. Lampka zapaliła się przy łożu małżeństwa ukazując leżącą w nim Elizabeth i stojącego przy Harrym, pana Pottera.
Willow czuł, że nie jest w stanie wykrztusić ani słowa. Co to w ogóle było? Pewna myśl wdarła się do jego umysłu i instynktownie wiedział, że jest to prawda. To była wizja tego, co powinno się wydarzyć i co się dopiero stanie. Coś mu mówiło, że druga część wydarzy się jutro koło południa. Sen był znakiem. Musiał zapobiec temu, co się miało stać, tak jak zapobiegł poparzeniom Lucasa, Lily i Severusa.
Jeszcze przez moment drżał rozważając tę myśl, gdy poczuł, że ojciec Jamesa delikatnie podnosi go, przechodzi z nim przez pokój i kładzie w swoim łóżku. Elizabeth natychmiast przysunęła się bliżej i zaczęła gładzić go uspokajająco po włosach.
- Już dobrze, maluchu, to był tylko sen – szeptała cicho i Harry pomyślał, że gdyby Lily nie umarła tamtej nocy, to pewnie też by go tak uspokajała. Był w tym niesamowity, wręcz magiczny, spokój, który mogła wywołać tylko matczyna dłoń.
Charles ułożył się obok, ale nie zgasił światła. Patrzył na Harry’ego uważnie i zarazem miękko.
- Jeśli chcesz, możesz z nami zostać.
- Mogę? – spytał i od razu zauważył, że jeszcze nie do końca się uspokoił. Jego głos drżał.
- Pewnie. Spróbuj zasnąć.
Chwilę później Harry poczuł, że w końcu zasypia spokojnie.
^^^
Obudził go odgłos krzątania się po pokoju. Uchylił powieki, zerkając na małżeństwo, przygotowujące się do wyjścia do pracy. W następnej sekundzie przypomniał sobie swój sen. Musi jakoś sprawić, by jego dziadkowie nie wyszli z domu. Zdał sobie sprawę, że nadal leży w ogromnym łóżku, więc usiadł powoli, by zwrócić na siebie uwagę. W jego głowie zaczął kształtować się plan.
- O, nie śpisz – uśmiechnęła się pani Potter.
Harry skinął głową starając się wyglądać jak najbardziej słabo i niewinnie.
- Kim są państwo z zawodu? – spytał cicho.
- Aurorami – wyszczerzył się Charles, ale gdy przyjrzał się chłopcu spoważniał. – Dalej nie wyglądasz za dobrze, Harry.
- Może powinnam zostać – zaproponowała Elizabeth. – Wezmę sobie wolne i zajmę się dzieciakami.
- Nie. To nic – zaoponował cicho Willow zaraz udając, że robi mu się słabo.
- Oboje weźmiemy dzisiaj wolne – Charles spojrzał na żonę szukając potwierdzenia. Chyba je znalazł, bo odwrócił się do młodszego Pottera z lekkim uśmiechem. – Dawno nie braliśmy sobie wolnego, więc szef nie będzie miał nam tego za złe. Zaraz do niego zafiukam.
Chwilę później Harry został całkiem sam, by mógł się spokojnie ubrać. Gdy skończył, wrócił po niego pan Potter i razem zeszli na dół. Harry, owinięty w koc, wszedł do kuchni skąd dochodził do niego zapach naleśników i kawy. Zamarł na moment. Kuchnia była taka sama jak we śnie, a przecież nigdy wcześniej tu nie był.
- Harry! – James doskoczył do niego łapiąc go za ramiona. – Powiedz, że się dobrze czujesz. No powiedz!
- Eee... Dobrze się czuję?
- Tak! Widzisz mamo. Czuje się dobrze. Możecie spokojnie iść do pracy.
- Nie tym razem, Jim – uśmiechnęła się z rozbawieniem. – Już postanowiliśmy z twoim ojcem, że dziś robimy sobie wolne.
James przez całe śniadanie marudził, przy akompaniamencie jęków Syriusza.
^^^
Dochodziła dwunasta. Wszyscy siedzieli w salonie. Huncwoci i Lily odsunęli stolik na kawę i grali na podłodze w Eksplodującego Durnia, Harry leżał na kanapie nad ich głowami, zawinięty w grubi koc i przyglądał się grze, Severus siedział w głębokim fotelu i czytał książkę o eliksirach znalezioną na półce na książki, stojącej pod ścianą, a państwo Potter przytulali się do siebie na drugiej kanapie, naprzeciwko palącego się kominka i rozmawiali ze sobą.
Zbliżała się godzina zero. Harry nadal zastanawiał się, o co chodziło dziwnej istocie, gdy mówiła, że „gdzie jest śmierć, musi być śmierć”. Na razie jednak wszystko szło dobrze i rodzice Jima byli cali i zdrowi, więc postanowił się tym nie zadręczać.
Nagle płomienie w kominku zabarwiły się na zielono i w ogniu pojawiła się twarz jakiegoś starszego mężczyzny.
- Charles, Elizabeth, jak dobrze, że was zastałem. Był atak.
- Co? – małżeństwo natychmiast zerwało się z miejsca, a serce Harry’ego na moment stanęło.
- Spokojnie. Jest dużo rannych, ale wszystko się skończyło. Uważałem po prostu, że powinniście wiedzieć.
- Ktoś umarł? – chciał wiedzieć pan Potter, kiedy już usiadł.
- Dwoje ludzi. Jeden Śmierciożerca dostał zaklęciem zabijającym i jakaś starsza Mugolka zaklęciem noży. Wykrwawiła się na śmierć.
Harry sapnął z przejęcia. Jego babcia zginęłaby od zaklęcia uśmiercającego, a dziadek wykrwawiłby się ratując tę staruszkę. Zmienił przyszłość...
- A z naszych?
- Nikt. Ale dużo osób trafiło do Munga...
Rozmowa ciągnęła się dalej, ale Harry całkowicie się wyłączył. Ci ludzi zginęli, bo zapobiegł śmierci swoich dziadków... Czuł się z tym źle, ale zarazem nie potrafił wzbudzić w sobie większych wyrzutów sumienia. Po coś zobaczył, co ma się stać, więc widocznie dobrze zrobił. Miał przynajmniej taką nadzieję...
^^^
Następnego ranka Harry patrzył niepewnie jak Charles i Elizabeth wychodzą do pracy. Miał nadzieję, że wszystko będzie z nimi w porządku.
Westchnął i chwycił swoją miskę po płatkach, by włożyć ją do zlewu. Czuł się dzisiaj dużo lepiej niż wczoraj czy przedwczoraj. Miał wrażenie, że może zrobić wszystko. Widząc, że Huncwoci umawiają się na wyjście na boisko do Quidditcha, czuł niesamowite podniecenie. Nie latał od tak dawna. Tęsknił za tym.
- Nie uważacie, chłopaki, że jest trochę za gorąco na latanie? – spytała Lily zerkając na termometr wiszący za oknem. Wskazywał trzydzieści dwa stopnie.
Rogacz skrzywił się lekko, ale skinął głową.
- Może jutro będzie chłodniej – stwierdził markotniejąc. Bardzo mu zależało, by dziewczyna też do nich dołączyła w grze.
- Mówiłeś, że twoja mama ma sad – powiedziała Evans niby od niechcenia.
- No, a co?
- Możemy nazbierać jakiś owoców i upiec ciasto – stwierdziła.
- Ciasto? – Black zmarszczył nos niezadowolony z propozycji. – My nawet nie umiemy piec.
- Mogę was nauczyć. To może być świetna zabawa.
Harry zauważył, że w oczach Syriusza i Jamesa pojawiają się huncwockie błyski. Wolał nie wiedzieć, co tym razem wymyślili.
- Jakie macie owoce? – dopytywała się Lily, gdy już zaopatrzyli się w miski i ruszyli na tyły domu.
- Eee... Maliny... truskawki – wyliczał Jim. – Te, no, borówki!
- I jarzyny! – dorzucił Syriusz.
Lupin spojrzał na niego jak na idiotę.
- Chyba jeżyny, ciołku.
- Eee, a to różnica? – Black uniósł brew, a reszta wybuchnęła śmiechem.
Harry zwolnił na moment widząc, że Snape idzie dużo wolniejszym krokiem z miną skazanego na śmierć. Uśmiechnął się do Ślizgona pocieszająco.
- Jest aż tak źle?
- No, niby nie, ale...
- Boisz się, że coś ci zrobią?
- To wszystko jest takie głupie! Po prostu... Przez cały czas w szkole muszę uważać, żeby się na nich nie natknąć. Już mnie to męczy.
- Tutaj ci nic nie zrobią. Nie pozwolę na to – stwierdził pewnie Willow czując lekkie ukłucie współczucia.
- Co im możesz zrobić?
- Ja nic. Ale pewne zdjęcia... Założę się, że woleliby, żeby niektóre nie ujrzały światła dziennego...
^^^
- Całę szczęście, że wczoraj wszystko załatwili. Jeśli jeszcze kazaliby nam sprzątać po ataku to dzisiaj wróciłbym na kolanach do domu.
Elizabeth zachichotała cicho i spojrzała na dom, pod który właśnie się teleportowali.
- Jeszcze stoi. To aż straszne.
- Że  nie wysadzili domu, kiedy nas nie było?
- No tak. Jeśli dom jest cały to oni mogą być nie do końca cali.
Charles spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Pośpieszmy się.
Weszli do domu i zastała ich... cisza. Kompletna, głucha cisza. Spojrzeli na siebie z lekkim przerażeniem.
- Jim?! – zawołała pani Potter, ale nikt jej nie odpowiedział.
- Sprawdzę na górze – zaproponował Charles i wbiegł po schodach.
Kobieta westchnęła, starając się uspokoić i ruszyła przez jadalnię do kuchni. Aż sapnęła z wrażenia. Na blatach kuchennych było pełno mąki, cukru i gdzieniegdzie rozbite jajka. Wyglądało na to, że przez pomieszczenie przeszło jakieś tornado. Jęknęła cicho i przywołała skrzata, każąc mu posprzątać. Ruszyła za mężem  na piętro. Mężczyzna stał w progu pokoju Jamesa, a jego usta drżały od powstrzymywanego wybuchy śmiechu.
- Charles?
- Chyba piekli ciasto. I na dodatek zjedli je, popijając moim sokiem dyniowym z dodatkiem eliksiru nasennego.
James i Syriusz leżeli na jednym z łóżek cali umazani w czerwonej masie, Harry opierał głowę o brzuch Remusa na drugim łóżku, a na ich koszulkach były ślady mąki, tylko Lily i Severus wyglądali w miarę normalnie rozwaleni przed niewielkim kominkiem. Oczywiście wszyscy spali.
- Niezła imprezka – zachichotał Charles przechodząc przez pokój i biorąc kawałek ciasta z talerza. – Mmm, malinowe.
Elizabeth westchnęła.
- Może i mając dobre ciasto, ale czy ty widziałeś ten bałagan na dole?
- Nie i nie chcę widzieć. Weźmy sobie ciasto i odprężmy się w salonie.
- W sumie... – westchnęła. – Niech będzie.
~~~
* dostałam pytanie od mojej wspaniałej bety, co to ta wyspa, więc wyjaśniam obrazkiem ;)

^^^
Pamiętajcie, że komentarze karmią wenę :D

12 komentarzy:

  1. Już dokarmiam tą twoją wspaniała wenę, i przepraszam za brak komentarzy przy dwóch poprzednich rozdziałach. Bardzo podoba mi się kierunek akcji tych rozdziałów. To że Harry zapobiegł tym poparzeniom w Hogawrcie oraz śmierci Państwa Potter jest bardzo wspaniałe. Jednak zastanawiam się nad konsekwencjami jakie to przyniesie dla przyszłych wydarzeń, w końcu miał pojawić się w tych czasach tylko na jeden rok szkolny. Ślubuję grzecznie czekać na następny rozdział oraz nie przerywać komentowania. :) Pozdrawiam i miłych wakacji dalszego ciągu życzę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również nakarmię tego urwiska, Twoje weniątko :-) Niedawno trafiłam na Twojego bloga i się ZAKOCHAŁAM <333 Piszesz cudownie i masz wspaniały pomysł, to równierz Twoja sprawka wspaniała i głodna weno (ukłonik i gratki ;-) ) Harry mnie rozbraja z tą swoją niewinością. Mam nadzieję, że "dziadkowie" nie zostaną zabici i jeszcze trochę z nami zabawią. Teraz przynajmniej wiem, dlaczego James nie mieszkał w tej willi razem z Lili. Hmmm jestem ciekawa co wymyślisz dalej i oby rozdział był jak najszybciej. NIECH WENA ZAWSZE CI SPRZYJA!!! (I będzie nakarmiona po wsze czasy Twej twórczości :-))
    PS.
    Ciekawa jestem co oni będą dalej wyrabiać i czy Lili da się namówić na "meczyk"?
    Wesołych wakacji!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział! Z niecierpliwością czekam na następny.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział! Z niecierpliwością czekam na następny.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział! Z niecierpliwością czekam na następny.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział porostu MEGA.Od razu po przeczytaniu 2-3 notek ZAKOCHALAM SIĘ.Pomysł z uratowanie państwa Potter jest genialny.Życzę weny i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  7. zarówno poprzedni rozdział, jak i ten są absolutnie świetne! Cieszę się,że mimo wszystko ratujesz wszystkich i nie robi się smutno, choć po tym śnie Harry'ego zjeżyły mi się włosy na głowie :] bardzo podoba mi się to, że państwo Potterowie tak bardzo zajmują się Harrym. To takie słodkie, choć w sumie to tylko przyjaciel ich syna chyba, że przeczuwają, że to ich wnuczątko :] A rozdział bardzo długi i aż cieszy oko! piszesz niesamowicie! I powiem szczerze, dobrze tak choć na chwilę odpocząć od postaci Lucasa :D
    K.

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetne, ale trochę krótkie...Lecz treściwe. Uwielbiam twojego bloga i czekam z niecierpliwością na następny rozdział.
    Weny życzę!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Super rozdział,zresztą jak zwykle.Bardzo podobało mi się opiekuńcze podejście państwa Potterów do Harrego. Podoba mi się że w rozdziałe nie ma Lucasa.Mam nadzieje że będzie więcej wątków z Huncwotami,Lily i Harrym.
    Życzę Weny!!!
    W.

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam,
    boskie, uratował swoich dziadków, ale zastanawiający jest ten sen i to pieczenie ciasta....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej,
    wdpaniale, Harremu udało się uratować dziadków... ale bardzo niepokoi mnie ten sen i jeszcze to pieczenie ciasteczek super...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  12. Hej,
    fantastycznie, Harremu udało się uratować swoich dziadków... ale niepokoi mnie ten sen... i pieczenie ciasteczek było super...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń