Hej!
Miało być wcześniej, ale jak zwykle nie wyszło ^^''. Poprawię się, obiecuję.
To druga część, myślę, że ten rozdział będzie miał jeszcze jedną lub dwie. Już na początku miał być długi, bo mieliście w nim poznać wszystkich magów bliżej. Mam nadzieję, że te sytuacje pozwolą wam ich lepiej zapamiętać.
Mam dla was konkurs (bez nagród, bo biedna jestem ;)). Kto zgadnie, skąd zaczerpnęłam inspirację na scenę z samego początku tej części rozdziału? Piszcie w komentarzach swoje propozycje, a ja w następnym napiszę, kto był najbliżej prawdy :D (Mała podpowiedź, inspirowałam się którymś z tomów oryginalnego Harry'ego Pottera, ale nie powiem, którego, bo byłoby za łatwo).
^^^
- Haaarryyy…
Łagodny głos w ogóle nie pasował do jego snu. Był w nim
sam, siedział skulony na chłodnej posadzce jakiegoś wielkiego dworu… nie, to
była piwnica. Wiedział jednak, że znajduje się w jakimś ogromnym budynku, mimo
że do pomieszczenia światło wpadało jedynie przez zakratowane, brudne okna,
będące tuż przy suficie. Czuł się samotny, pomimo faktu, że niezaprzeczalnie
ktoś koło niego był. Słyszał zniekształcone głosy obok siebie oraz odległe
krzyki dochodzące zza drzwi, a może nawet z piętra. Patrzył w kawałek rozbitego
lusterka, jakby chciał za wszelką cenę zobaczyć w nim jakąkolwiek nadzieję.
Chciał zobaczyć w nim coś konkretnego, nie tylko ścianę, odbijającą się w
płaskiej powierzchni. Ale czy to nie jego twarz powinna się w nim odbijać…?
Może powinna, ale tego nie robiła. Nie dziwiło go to, jakby lustra zawsze nie
odbijały oblicz ludzi w nie patrzących.
- Harry, słyszysz
mnie?
Słyszał… a może mu się zdawało? Przecież nie było
ratunku. Przegrał. Umrze… Dlaczego był tego pewny? Dlaczego miał wrażenie, że
znalazł się w pułapce bez wyjścia i zaraz przyjdzie mu opuścić ten świat…? Choć
może nie tak zaraz? Może minuty umierania będą ciągnęły się w nieskończoność, a
ból, który będzie rozsadzał mu głowę, gdy spojrzy w JEGO oczy, będzie trwał
nawet po śmierci?
- Harry, dzieciaku, nie strasz mnie. Budź się w końcu, bo zawołam Lucasa. Albo Michaela, by cię skutecznie obudził.
- Harry, dzieciaku, nie strasz mnie. Budź się w końcu, bo zawołam Lucasa. Albo Michaela, by cię skutecznie obudził.
Lucas? Michael? Znał tych ludzi? A może wariował?
Wiedział jednak, że skądś musi ich znać. Ich imiona brzmiały znajomo… prawda?
Oczywiście, że tak. Drgnął lekko, nagle zdając sobie sprawę, że czyjaś dłoń
łagodnie potrząsa jego ramieniem, a wymawiane słowa nagle stały się
wyraźniejsze. Otworzył gwałtownie oczy, wyrywając się z ciemnej piwnicy. Niemal
usiadł prosto na łóżku, ale powstrzymał go od tego nieco mocniejszy uścisk na
ramieniu. Spojrzał szeroko otwartymi oczami w brązowe tęczówki, teraz
wypełnione ulgą.
- Merlinie, przestraszyłeś mnie. Nie dziwię się
Mikey’owi, że wylał na ciebie wiadro wody – powiedział Jarred Sharon, jego
nauczyciel magii ziemi. Jednak mimo słów, jego ton był bardzo zatroskany.
- Miałem dość dziwny sen – bąknął Harry i potrząsnął
głową, nagle zdając sobie sprawę, że nie pamięta z niego zbyt wiele. – To
nieważne. Nic mi nie jest.
- Na pewno. Jeśli chcesz, mamy tu niezłe ambulatorium i
pełno eliksirów. Mogę ci przynieść uspokajający.
- Nie trzeba. Naprawdę – dodał, widząc niezbyt przekonany
wyraz twarzy ciemnowłosego mężczyzny.
- No dobra, ale gdyby się coś działo…
- Nic się nie dzieje. Jest okej.
- Odpowiadamy z ciebie – powiedział poważnie Jarred, a
jego wystające kości policzkowe nagle stały się jakby ostrzejsze. – Lucas,
zabierając cię od opiekunów, obiecał cię chronić. A ochrona polega też na tym,
że musi być pewny, że nie zwariujesz nam podczas szkolenia.
Harry przygryzł lekko wargę i westchnął.
- Jestem już przyzwyczajony do takich snów. Dziwnych i
niepokojących. Naprawdę, nie trzeba mi nic na uspokojenie – zapewnił.
- Dobrze, po prostu chcę zaznaczyć, że jesteśmy za ciebie
w jakiś sposób odpowiedzialni i chcemy, żebyś nam zaufał.
- Maxowi na tym nie zależy – zauważył z nieco kwaśną miną
chłopak.
- Max jest uprzedzony do osób sławnych i pochodzących z
lepszych rodzin. Mimo wszystko, Potterowie to niemal szczyt magicznej
arystokracji. Może twoi rodzice mieszkają w niedużym domu, ale zauważ, że twoi
dziadkowie mają dwór. I to pewnie nie jeden. Jesteście tak bogaci jak na
przykład Malfoyowie czy Blackowie w swoich najlepszych latach.
- I dlatego mnie nie cierpi?
- Jego pierwszym uczniem był chłopak, niewiele starszy od
ciebie, pochodzący z bardzo bogatej starej rodziny z tradycjami. Wiadomo,
zachowywał się jak książę na włościach, był okropnie rozkapryszony i niemal
wszyscy musieli mu usługiwać. I niestety to Max został jego nauczycielem, bo
dzieciak władał ogniem. Nie znosili się. Po którejś z kolei kłótni, Max nie
wytrzymał i niemal zaatakował chłopaka ogniem. W ostatnim momencie się
pohamował, ale to nie wystarczyło. Bachor stwierdził, że skoro Max „chciał go
zabić” to on powinien się odwdzięczyć. Tylko dlatego, że Michael świetnie
opanował magię leczniczą, Max nie ma teraz blizn na całym ciele.
Harry spuścił wzrok, wlepiając go w dłonie, mnące właśnie
kołdrę. Teraz trochę bardziej rozumiał nastawienie Liefa i to, że tak bardzo
nie chciał mu pozwolić na pierwszej lekcji na używanie ognia. Może i wszystkie
żywioły były bardzo niebezpieczne, ale w zwykłym kontakcie, to ogień był
najgroźniejszy. Max doświadczył już tego, co to znaczy być poparzonym, a sądząc
po słowach Jarreda, nawet więcej niż poparzonym, więc chciał uniknąć błędu przy
Harrym i najpierw nauczyć go kontrolowania siebie, a potem dopiero ognia.
- Ja…
- Nie przepraszaj mnie. I jego też nie. To on źle się
zachowuje, ale uwierz mi, koniec końców przejrzy na oczy – uśmiechnął się
Jarred i wstał z łóżka. – Przebierz się i pójdziemy na śniadanie. Myślę, że
większość już siedzi w kuchni, ale może załapiemy się jeszcze na jajecznicę.
Harry odpowiedział równie szerokim uśmiechem i zsunął
nogi na podłogę. Jego wzrok padł na ułożone obok posłania koce i leżącego na
nich szczeniaka. Suczka była zwinięta w kłębek i nadal miała zamknięte oczy.
Jarred dostrzegł jego wzrok i podszedł bliżej.
- Przyniosę trochę mleka w buteleczce. Jest mała, więc
pewnie nie będzie umiała sama jeść.
- Ja zajdę. Nie musisz…
- Ty idź się ogarnąć. Ja i tak nie mam na razie nic do
roboty – stwierdził tylko Sharon i wyszedł. Harry po paru sekundach wpatrywania
się w wilczka, podniósł się z łóżka i w końcu wszedł do łazienki. Wziął szybki
prysznic, stoczył nierówną walkę z włosami, (którą przegrał) i przebrał się.
Zanim wyszedł, patrzył jeszcze przez moment na swoje oblicze w lustrze,
zastanawiając się, czy zawsze wyglądał tak dziecinnie. Miał wrażenie, że nie ma
niemal piętnastu lat, a dwanaście. Jedynie oczy pokazywały, że jest dużo starszy
niż w rzeczywistości. Czasem, gdy spoglądał w lustra i widział odbicie swoich
oczu, zastanawiał się, czy naprawdę należą do niego, a nie do jakiegoś
czterdziestolatka, który za dużo przeszedł. Często te oczy nie wyglądały jak
spojrzenie dziecka, którym jeszcze zdarzało mu się czuć. Potrząsnął lekko głową
i w końcu wyszedł z łazienki. Jego wzrok od razu padł na koce, leżące na ziemi,
ale nie było na nich suczki. Chłopak rozejrzał się z lekką paniką. Przez moment
chciał zawołać zwierzaka, ale przypomniał sobie, że nie wie, jak stworzonko się
nazywa i czy w ogóle zareaguje na zawołanie. Jednak po chwili zdał sobie sprawę
z tego, że nie musi szukać. Gdy zrobił krok w głąb pokoju, dostrzegł ją,
skuloną pod łóżkiem. Powoli podszedł bliżej i uklęknął, lekko niepewny, czy
psina nie zaatakuje go. Zaraz też skarcił się za ten pomysł, przypominając
sobie, że przecież suczka jest maleńka i na pewno nie jest w stanie zrobić mu
krzywdy.
Pochylił się nieco bardziej i sięgnął po stworzonko. Ku
jego lekkiemu zdumieniu, nie oponowało. Wyciągnął małą, trzęsącą się kuleczkę z
pod łóżka i odwrócił ją pyszczkiem do siebie. Niemal od razu zachłysnął się
powietrzem, gdy spojrzał w oczy wilczka. Miały niemal taki sam kolor, jak jego
własne.
Psina popatrzyła na niego ufnie i w końcu przestała się
trząść, jakby wiedziała, że nie stanie jej się krzywda z jego rąk. Chłopak
przytulił ją nieco mocniej do siebie i uśmiechnął się, gdy zapiszczała lekko,
wtulając się w niego.
Podniósł wzrok, gdy usłyszał otwierające się drzwi do
pokoju. Jarred, stojący w progu, najpierw był nieco zdumiony, ale zaraz się
uśmiechnął i podszedł do niego z małą buteleczką mleka.
- Proszę – powiedział, podając chłopcu naczynie. –
Chociaż sądząc po tym, że ma już otwarte oczka, można by spróbować nalać jej
mleka do miseczki. Myślałem, że jest młodsza.
- Nigdy w życiu nie miałem zwierzaka. No, oprócz sowy,
ale to nie to samo. Nie mam pojęcia, co z nią zrobić.
- Spróbuj jej to włożyć do pyszczka. Może jak poczuje
smak to sama zacznie pić.
I faktycznie, chwilę później, butelka była pusta, a
suczka drzemała na rękach Harry’ego.
- Jak ją nazwiesz? – zapytał po chwili Jarred, gdy
chłopiec odkładał stworzonko na koce.
- To suczka, więc myślałem nad imieniem Akira.
- Akira? Dlaczego?
- Nie wiem. Podoba mi się.
^^^
Harry musiał zostawić psinę w pokoju, gdy razem z
Jarredem udał się do jadalni. Oboje szybko pochłonęli śniadanie i udali się do
sali z ogniskiem na środku. Potter wiedział, że lekcje z Sharonem będą nieco
trudniejsze od tych z Michaelem czy Lucasem z uwagi na to, że wcześniej nie
przykładał większej uwagi do magii ziemi. Would opowiadał mu, że można dzięki
niej wyczyniać niesamowite rzeczy, ale sam nie potrafił mu wyjaśnić, w jaki
sposób.
Więc Harry przygotował się na ciężką pracę, jeśli
chodziło o ten aspekt magii żywiołów. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego,
że usiądzie z Jarredem na trawie i będzie słuchał, jak starszy mag opowiada mu
o tym, co można zrobić z ziemią i jej wytworami. Słuchając tych niezwykłych
rzeczy, miał wrażenie, że znalazł się w całkiem innym wymiarze, gdzie nie było
wojny, zła, Voldemorta i jego sługusów. Wszystkie te możliwości, które dawała
magia ziemi sprawiały, że zaczął dostrzegać w naturze coś naprawdę pięknego.
Jako że Jarred od razu go uprzedził, że na pierwszych
kilku lekcjach będzie się tylko przypatrywał i starał powtarzać jego ruchy, a
nie uczył ich tak, jak robił to podczas lekcji magii wody, nie czuł
niezadowolenia, gdy po niemal trzech godzinach siedzenia na trawie, wracał do
jadalni na obiad. Teraz czekała na niego lekcja z Lucasem i nawet nie potrafił
ukryć tego, że nie umie się jej doczekać. Wiedział doskonale, jak dobrze uczy
Would i jak zabawne są z nim lekcje. Niemal podskakiwał na krześle w jadalni,
podczas gdy mag powietrza kończył obiad. W końcu Lucas odłożył sztućce i
uśmiechnął się do zniecierpliwionego chłopaka.
- Gotowy?
- Już od pół godziny – wyszczerzył się Potter,
natychmiast podnosząc z siedzenia.
- A może zjemy jeszcze deser? – zapytał Would, ale zaraz
dodał: - Żartowałem, żartowałem. Możemy iść.
Harry przewrócił oczami, zadowolony, że jego mordercze
spojrzenie tym razem podziałało. Zagłębili się w labirynt korytarzy i już po
paru chwilach stanęli, jak mu się zdawało, przed przezroczystymi drzwiami.
Jednak okazało się, że nie są one przezroczyste, czy nawet zrobione ze szkła,
tylko tworzą je smugi skompresowanego powietrza, krążącego w jednym miejscu.
Lucas machnął ręką i ich oczom ukazało się ogromne pomieszczenie. Harry nie był
w stanie dostrzec ani bocznych ścian, ani naprzeciwległej ściany, a co dopiero
sufitu. Wokół krążyła gęsta mgła. Harry zrobił krok do przodu, ale został
natychmiast złapany przez mocne ramię Lucasa. Mężczyzna posłał mu rozbawiony
uśmiech i gestem wskazał mu podłogę… której nie było. Tam, gdzie powinna się
znajdować kamienna posadzka widniała wielka dziura, prowadząca jakby do nikąd.
Harry miał wrażenie, że przepaść ma wiele kilometrów głębokości.
- Robi wrażenie, prawda?
- O tak… - wyszeptał Potter z zapartym tchem. – Ale jak
mam się tu uczyć?
- Musimy dostać się na samo dno. Za mną – powiedział nauczyciel
i skoczył, natychmiast znikając Harry’emu z oczu. Przez moment chłopak patrzył
we mgłę z niedowierzaniem, czekając, jakby Lucas zaraz miał z niej wyjść i
powiedzieć, że żartuje. Jednak nic takiego się nie stało. Po rozparzeniu
wszystkich za i przeciw, Harry wziął głęboki oddech i skoczył za profesorem.
Przez moment spadał bezwładnie, ale nie
wiedząc, jak daleko jest ziemia, rozłożył ręce na boki, zwalniając pęd lotu.
Sekundę opadł na ziemię, lekko uginając kolana. Lucas stał kilka kroków od
niego i uśmiechał się z dumą.
- No to możemy zacząć lekcję.
^^^
Harry szedł za Louie’em do klasy lekko niepewnie.
Wczoraj, po sytuacji z psami, lekcja oklumencji została mu odpuszczona, ale
teraz miał to nadrobić. To były jedyne zajęcia, których naprawdę się obawiał.
Doskonale pamiętał swoje zajęcia ze Snape’em i, mimo że Louie nie wyglądał na
osoby łatwej do zdenerwowania, bał się, że zawali i znowu poczuje tą
nieprzyjemną obecność w umyśle.
Weszli do niewielkiej salki pokrytej ciemnoczerwonym
dywanem. Ściany były pokryte pułkami z książkami. U sufitu wisiał sporej
wielkości żyrandol wyglądający jakby był ozdobiony kryształkami lodu. Na środku
stał niewysoki stolik, na którym było kilka kartek pergaminu i otwarta książka.
Stały tam też fotele obite czerwoną skórą; po prawej dwa fotele naprzeciw dwóch
i po lewej tak samo. Między oparciami krzeseł, a pułkami stały nieduże,
prostokątne stoliki, na których znajdowały się lampy o sporej wielkości
abażurach*.
Chłopak rozejrzał się z ciekawością. Louie bez słowa
podszedł do foteli po lewej stronie i usiadł na jednym, wskazując ten
naprzeciwko Harry’emu. Potter westchnął cicho i opadł na czerwony mebel.
- Nie ma się czego bać, Harry – odezwał się cicho i
łagodnie Fiord. – Zaczniemy od teorii, żadnej praktyki. Widzę, że miałeś już
jakąś styczność z oklumencją i podejrzewam, że nie są to zbyt przyjemne
wspomnienia. Postaram się być bardzo delikatny, ale już na wstępie ostrzegam,
że mogą zdarzyć się momenty, gdy przypadkiem wedrę się zbyt głęboko w twój
umysł. Gdyby tak się stało, przestań walczyć, bo inaczej wywołam więcej bólu
niż jest to tego warte.
Harry pokiwał głową, zdając sobie sprawę, że to
najdłuższa przemowa, jaką dotychczas usłyszał z ust Fiorda. Mężczyzna wydawał
się niezwykle zamknięty w sobie, choć może było to tylko wrażenie. Potter
podejrzewał, że Louie jeszcze go zaskoczy.
^^^
*Jeśli ktoś tego nie widzi, znalazłam bardzo podobny
obraz, który objaśnia moje wyobrażenia. Jednak w mojej wersji nie ma tam
drugich drzwi.
^^^
KOMENTUJCIE!!! :*
To było cudne , opłaciło się czekanie
OdpowiedzUsuńZastanawiam się o co chodzi z tym snem
Życzę weny
Tu crudeoil:)
OdpowiedzUsuńCzy inspirowalas sie czescia 5 z departamentu? Albo historii z domem riddlow? Co do tekstu- jak zwykle swietny. Mam nadzieje ze wilczyca bedzie miala wiecej do powiedzenia :D
Pomieszczenie ze snu kojarzy mi się z piwnicą w domu Malfoy'ów. Moim drugim skojarzeniem był dom Gauntów, coś w stylu ruiny, ale raczwj to nie to. Dwór Malfoy'ów jest pewniejszy, wspomnienie o ciemności, krat co prawda tam nie było, ale te krzyki... zupełnie, jak Hermiona, gdy Bella wytyła jej "szlamę" na ramieniu. Zresztą zbite lusterko Syriusza i zobaczenie ściany zamiast siebie jest dosyć oczywisą podpowiedzią.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, cudowny jak zawsze. C: Szkoda mi Maxa, tyle przeżył, a jeszcze wiele przed nim. Śliczna musi być ta suczka Harry'ego, tym bardziej z Jego zielonyki oczami. :) Mam nadzieję, że r8zdział napiszesz w miarę szybko. :) Niech Wena Będzie Z Tobą! :)
Sharon?? A to nie powinno być Fiord?? Ale mniejsza...
OdpowiedzUsuńSzczerze, to jak dotarli z Lucasem do pokoju i był jego opis to myślałam, że Harry będzie musiał się nauczyć chodzić w/po powietrzu, czy coś... ;P
Biała suczka wilczka z (bardzo) zielonymi oczkami... ooch, ona musi być cudna!!
Pozdrawiam, życzę WENY, CZASU i CHĘCI!!
~Daga ^.^'
Hej,
OdpowiedzUsuńcudnie, poznaliśmy już dlaczego Max się tak zachowuje, Harry wytwale się szkoli w opanowaniu swoich zdolności...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia